Ograwszy dzisiaj tego potwora stwierdzam, co następuje:
Duże, grube, tłuste plusy:
+ bardzo ładny kanał czysty i crunch, zwłaszcza z piezo. Cudownie brzmią pełne akordy, o dziwo szczególnie dobrze te pełne dysonansów,
+ kanały lead i heavy lead - genialne do gry rytmicznej, zwłaszcza pojedyncze dźwięki, oktawy i kwinty. Bawiąc się w poetę - nie ma siary i piachu, jest pancz i gruz.
+ mógłbym napiżdżać w basowe struny non fakin stop, świetnie przenosi niziny Drop Gie.
I niestety minusy, choć małe, mizerne i chude, znikome wręcz w porównaniu do plusów:
- BRAK RIWERBA! :[
- a tak na poważnie: nie podobało mi się brzmienie partii prowadzących. O ile typowo metalowo-szrederskie licki brzmiały dobrze, o tyle spokojniejsze, mniej agresywne frazy wołały o więcej ciepła. Skręcanie góry i prezencji jako tako ratowało sprawę, po dodaniu reverbu czy delaya z M13 było już zadowalająco,
- tak jak na kanale czystym i crunch dysonanse były świetnie słyszalne, tak na leadach stawały się mniej czytelne, bardziej rozmyte, zwłaszcza na kanale heavy lead,
- miałem wrażenie, że kręcenie gałkami equalizera nie wprowadza wielkich zmian w brzmieniu, choć potencjometr Presence już tak.
Podsumowując moje ledwie godzinne zmagania z nim: wzmacniacz bardzo ciekawy, oferujący niesamowite brzmienia, ale nie do końca dla mnie. Może to, co napisałem to dla niektórych oczywiste oczywistości, ale po prostu chciałem opisać moje wrażenia z perspektywy kogoś, kto z ENGLami nie miał nigdy nic wspólnego. Skutek? Nie kupię Blackmora, ale konkretnie rozochocił mnie on, by ograć inne modele tej firmy.
Przy okazji, wielkie dzięki Janku za gościnę i możliwość ogrania tak wspaniałego pieca oraz Kubańczyku za towarzystwo, było mi niezmiernie miło i mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy, tudzież ja Was ugoszczę, miejmy nadzieję równie smakowitym kąskiem
pozdro