O niech mnie sto członków. Nie wiem nawet, od czego zacząć. No dobra, wiem.
Ok. 11 dotarliśmy z Wilkami do stajni Mayonesa, żeby ograć ten piecyk (pozdr. Bash). Niestety, nie mieli na stanie ósemek, siódemek chyba też nie, to wziąłem ze sobą moje najgorsze wiosło, czyli sygnaturę Petrucciego. Pograłem chwilkę, potem drugą, odetchnąłem świeżym dusznym powietrzem parnej przemysłowej dzielnicy Gdańska, trzecia chwilka się nieco przeciągnęła, przyszedł ktoś mnie wygonić, a po przerwie w dostawie prądu podszedłem do Sidewindera po raz czwarty. Nigdy nie spędziłem tyle czasu ze wzmacniaczem lampowym, bo ich zwyczajnie nie lubię, co widać po mojej miłości do 11R.
Ale do sedna - podpiąłem się na najstarszych strunach jakie miałem w kejsie i najbardziej zrytej kostce, jaką wydłubałem z portfela. Szymon pokazał nam, jak działa wzmacniacz, co on tam ma, jak funkcjonuje mechanizm "usypiania go" i co robi jaki fifrak, wszystko bardzo kompaktowo i zrozumiale. No, i ma być instrukcja, także nawet takie głąby jak ja się połapią.
Poniższe wrażenia zostały opisane przez człowieka, który chociaż ograł znaczną ilość high-gainowych wzmacniaczy lampowych w swoim życiu, to nigdy ich nie polubił i trzymał się kurczowo ukochanych symulacji.
Przegrałem kanał zielony, ze wszystkimi modyfikacjami, na piezo, na magnetycznych i się zakochałem. Nawet na tej beznadziejnej Mesie Horizontal poczułem się jak Erik Mongrain, jak Tommy Emmanuel, jak Paco de Lucia. Tryb Warm wydobył z mojej lipy cudownie ogrzewające dźwięki, podczas gdy tryb Cold nalał mi szklankę lodowatej whiskey. Na to wszystko uruchomiony z tylnego panelu Brown Sound dodał wszystkiemu jeszcze większej ekspresji i dynamiki, powstały w ten sposób headroom wycisnął ze mnie wszystkie poty (dosłownie, w tej windzie majonezowej jest niewyobrażalnie gorąco). Podsumowując: hiperuniwersalny jak na moje potrzeby kanał, od dżezu przez fank po postrockowe motywy (tylko reverbu i delaya brakowało, choć tremolo miejscami samo się robiło dzięki interferencji dźwięków, czy jakoś tak).
Mając najnudniejszą dla Was część za sobą, uprzedzę Wasze pytania: BUT DOES IT DJENT? I to jeszcze jak! Kanał pomarańczowy - matko jedyna, Jezu drogi, Mesjaszu Nazareński - Soldano. Gęsty, gruby, masywny przester, którego w żadnym wzmacniaczu nie lubiłem, a tu: milion zastosowań. Sludge, hard rock, metal, nawet djent jeśliś odważny. Powerchordy, oktawy, kwinty takie, siakie, owakie, pojedyncze dźwięki, flażolety - wszystko do bólu dynamiczne i IN YOUR FUCKIN' FACE. Jeśli pozostały jakieś ściany, których nie pokonali Wasi ulubieni lampowi burzyciele, ten kanał zrobi to pińćset razy lepiej, szybciej i estetyczniej. Już pierwszy dźwięk z Nailbomba spowodował śmierć wszystkich kociąt w województwie pod tonami gruzu, drugi wykończył szczeniaczki, a potem akompaniował nam już tylko płacz bedzietnych matek z całego Trójmiasta. Nie, nie przesadzam, oglądajcie jutro wiadomości.
Czerwony kanał? Proszę bardzo, Mesa, jak się patrzy. Nie znam się na wzmacniaczach tak dobrze, jak większość z Was, ale słyszałem tutaj zależnie od ustawień korekcji i Roadkinga, i Mark, i nawet chyba to, co tak polubiłem w ENGLach. Fajnie skompresowane, dynamiczne, czyste brzmienia, zwłaszcza w złożonych akordach. Sekundy, tercje, trytony, wszystko słyszałem idealnie, choć grałem jak buc. Zmiana gitary na Epiphone LP z EMG, a potem na Mayones Legend - zupełnie inna bajka, choć wciąż ten sam charakterystyczny posmak idealnie udanej konstrukcji. Zdecydowanie mój ulubiony kanał, choć oba pozostałe uzupełniają go w każdym calu.
Podsumowując ogrywanie na żywo - wzmacniacz nie pozostawił we mnie uczucia, jakby miał posiadać jeden świetny kanał i dwa takie sobie. Wszystkie trzy są zdumiewająco plastyczne i wyszlifowane do granic możliwości. Jestem pełen podziwu dla Szymona, że zdołał w jednym pudle upchać tyle dobrych brzmień, bo każdy kanał ma opcję Modern/Vintage, każdy może być swego rodzaju kranczem, a czysty można przesterować kilkoma ruchami gałek i w rezultacie mieć trzy różne drajwy pod palcem. Tak, jaram się jak babcię kocham, ale to dlatego, że wreszcie poznałem piec, który mnogością swoich opcji i jakością wykonania ich wszystkich nawrócił mnie na lampową drogę.
Jakby tego było mało, właśnie siedzę tu z tym cackiem i korzystam z uroków wyjścia Line Out. Niech mnie trącą magiczne kule Batmana, jak to brzmi przy nagrywaniu! Wystarczy obciążyć wyjście kolumnowe i można nagrywać prosto w wejście Line In w interfejsie audio (w tym przypadku 11R). Przetestowałem zarówno opcję z symulacją kolumny z 11R, jak i impulsów IR z komputera - obie opcje dają mi w tym momencie wszystko, czego potrzebuję do nagrywania gitar. Sygnał jest czysty, bez zakłóceń i ma w sobie wszystko, co ma do zaoferowania MKV, bez pomijania któregokolwiek z elementów.
Co więcej, mogę go wziąć ze sobą na próbę/koncert, gdzie czeka na mnie kolumna, której nie potrzebuję w domu, by móc pograć na słuchawkach/monitorach. ALE! wpadło mi do głowy rozkręcić tenże wzmacniacz razem z kolumną Mesy 212 Horizontal w warunkach domowych. Na święty sernik siostry Faustyny! Przy nawet minimalnych głośnościach, sprzet zachowuje wszystkie swoje walory brzmieniowe i to nawet na ustawieniu 100W. Nie wiem, jak to możliwe, pewnie jakaś czarna magia, w sumie to nie chcę wiedzieć. Jedyne, czego żałuję, to to, że nie mam u siebie mikrofonu, żeby Wam to udowodnić, ale jutro nagram próbki MKV nagrane przez wspomniane wcześniej wyjście Line Out z zapiętymi impulsami i niech Was Bóg broni nie posłuchać, jak cudownie to brzmi, nawet u takiej fujary studyjnej jak ja.
pozdro