Z moich skromnych doświadczeń wynika, że przyzwoite ślady gitar/basu/klawiszy, a nawet wokali, przy odrobinie samozaparcia i minimalnej wiedzy można zarejestrować w domu/kanciapie/na działce. Problem jest z bębnami, bo niestety ciężko jest ukręcić bębny bez fajnej sali, chociaż nie mówię, że nie niemożliwe. Mówię oczywiście o normalnych, akustycznych, oddychających bębnach rockowych z ambiensem, a nie o trigerowanym szicie, który brzmi jakby dzięcioł w karmnik napierdalał. Ergo - warto wydać kilka stów i zarejestrować bębny w dużej, profesjonalnej sali.
Etap drugi, to znaleźć sensownego człowieka, odżałować kasy i pojechać z nim na miks do wyczesanego studia, wyposażonego w jak najlepszy stół, preampy, kompresory etc. Na myśl od razu przychodzi mi np. Recpublika, gdzie stoją szpeje na światowym poziomie, a z tego co się orientuję chcą tam za całą dobę relatywnie niewielkie pieniądze.
Nie łudźcie się, że można przeskoczyć technologię za pomocą "magicznego ucha", nic z tych rzeczy. Magiczne ucho jest pierwszym i nieodzownym czynnikiem sukcesu, który może tylko zostać spotęgowany sprzętem.
Ja wiem, że za chwilę ktoś wyskoczy, że Antek w Przemyślu w piwnicy nagrywa tak, że o ja pierdole-po-prostu-kurwa-niemozliwe, ale to... nieprawda. Posadźcie go za SSL-em, wepnijcie mu Manleye i Lexicony i dopiero wtedy porównajcie sobie to z home recordingiem. Różnica będzie nie do uwierzenia, jeśli oczywiście Antek jest tak zdolny jak się o nim mówi.
Ten sam materiał dopompowany pro szpejami zabrzmi o niebo lepiej od trzech wtyczek na pececie u niego w domu. Get over it.