No dobrze, to moja kolej na wyciskanie pryszczy.
Ibanez RG i wszelkie jej potomstwo od roku 1987, kiedy to zadebiutowała jako element serii Roadstar by stać się Roadstar Guitar czyli tym czym nie jest.
Internet daje mi anonimowość (ale czekaj podpisuję się swoim nazwiskiem) ... no ale daje mi nadal możliwość subiektywnego wyrażania swojej opinii (mimo że nikogo to nie interesuje), więc moim subiektywnym zdaniem wrzucam zdjęcie gitary której kształt powoduje że jest ona ohydna w każdym wykończeniu i konfiguracji.
Ma manualność gumy od majtek, gryf z listewki modelarskiej i brzmienie osadzone jakimś cudem w miejscu pasma obok seledynowych lajkrów. Czyli plastikowy skompresowany środek z koszmaru złego wydania lat osiemdziesiątych. Co czasem ratują EMG, niszczące (w tym przypadku dzięki bogu) wszelki indywidualny charakter instrumentu
Przeszło mi ich przez ręce (jako pracownika sklepów i firmy lutniczej) myślę że ze trzysta pięćdziesiąt. Trafiłem w ciągu tych lat jedną która była absolutnie genialnym instrumentem. A później się obudziłem
Wypromowane przez absolutnie genialnego Steve'a Vai'a, którego to pretensjonalne sygnatury (co mnie wcale nie dziwi) nie brzmią zupełnie i nie wyglądają w niczyjej ręce poza jego (no i Mike'a Kennaly), wypuszczone w tym samym roku co RG jako "bratnia seria". Wygląd JEM'a powoduje że nawet Stalin, mając tą gitarę na pasku wyglądał by jak pokemon. Różowa pianka zniewieściałości nie ukryje jednak bezlitosnego czystego drutu jaki emitują sygnowane przez Vai'a Dimarzio. Trzeba więc umieć grać żeby na niej grać a jak ktoś już umie to nie kupuje JEM'a - chyba że mu za to płacą a jedyną taką osobą jest VAI
No ale jak już umie i kupuje gitarę z kwiatkiem, to bardzo lubi mówić o sobie i jest obrażony że nie znam jego nazwiska - wiem bo sprzedałem kilkanaście Jemów w sklepie. Natomiast jak nie umie i kupuje ... to taki "typowy kierowca BMW".
Miłego dnia koledzy