*Dum* *dum* *dum*...
Oto idę sobie ulicą. Nie żebym przemykał się niczym rasowy zawodnik sumo wprawiając w wibracje okoliczne przystanki autobusowe, autobusy, czy bloki... to tylko słuchawki. Ale o tym dalej...
Jakieś półtorej roku temu kupiłem sobie głośniki. Niby nic specjalnego, ot zestawik 5.1 Logitecha, konkretniej X540. Następca bliźniaczego niemal zestawu X530, zjebali tylko bardziej design i „poprawili właściwości soniczne”. Taa... Jak mówiłem, niby nic, ale wchodząc do domu wypchnęły z niego zestaw 2.0 z piekła rodem, który pamiętał nawet mój pierwszy komputer (żeby nie było ja też tego gruchota pamiętam, a wcale taki stary nie jestem, niemniej jednak moje pierdzenie do pierdzenia tamtych głośniczków się nie umywa). Tak więc nie trudno wyobrazić sobie jak szeroki miałem uśmiech w pierwszych dniach użytkowania, nie narzekałem zresztą na nie jeszcze długi, długi czas. Przyjemnie oglądało się filmy z dźwiękiem przestrzennym, a po wpięciu w rig wtyczki DSP o magicznej nazwie „Stereo to 4 Channels” oraz „Convolver” z IRką pt. „Hot Studio” lub „Metal” życie nabierało głębi.
I tak żyłem sobie, naiwne dziecie, ciesząc się ze swojego zestawiku, na który wydałem chyba ze 300zł. Jednak czas mijał, a ja coraz bardziej osłuchiwałem się z muzyką. Nie był to proces wolny i jednostajny, a raczej przebiegał pulsacyjnie, ot wróciłem sobie z wyjazdu nad morze czy do Krakowa, czy nawet na weekend na wieś i z każdym powrotem stwierdzałem, że mam za dużo basu.
Gwoździem do trumny okazał się filmik z jutuba ze słowami „Savage 120”, „Mesa DR” i „Comparison” w tytule. Problem był w tym, że w ogóle nie słyszałem tego comparison. Na moich pieknych, kosmicznych Logitechach wszystko brzmiało ładnie i okrągło, ale za cholerę nie słyszałem detali. Przeszedłem się do kolegi który w domu śmigał na jeszcze mniejszych rozmiarów, kilka lat starszym zestawie Creativa i muszę przyznać, że u niego te detale zaczęły się powoli zarysowywać. Usłyszałem jakieś różnice w dolnym paśmie, trochę w środku i ogólnym charakterze dźwięku. Ok. Innym razem , u innego kolegi, spróbowałem puścić ten sam filmik na identycznych głośnikach jak moje, z tym że sterowanych przez jakąś kosmiczną kartę Creativa z procesorem X-Fi, o którym to mój kolega nie potrafi nie oszczędzić mi historii, jak on to uwypukla wszystkie detale. Oczywiście softowych nakładek ma wpiętych whuj, no ale mniejsza. Generalnie różnicy aż tak bardzo nie było widać. O basie w ogóle mówić nie będę, bo kumpel postawił sobie suba na włochatym dywanie (tyaa). W sumie różnicę jako taką w charakterze było słychać, generalnie w innych częstotliwościach te piece rzęziły, z tego co pamiętam.
No i tak powoli toczymy się ku jednemu z problemów które chciałem poruszyć. W którą stronę lepiej się kierować? Uwypuklać wszystkie detale i różnice, wróżyć z kosmosu jakieś dodatkowe alikwoty, czy raczej ograniczać się do tego, co dostarcza nam materiał, albo i nawet ograniczać się jeszcze bardziej?
Z jednej strony można by powiedzieć, że pierwsza opcja podkreśla charakter muzyki, podsuwa nam pod nos na srebrnej tacy wszystkie szczególiki, co chyba powinno nas cieszyć. Z drugiej jednak strony, ja np. uważam, że powinniśmy się zdać na to, co chciał nam przekazać producent i do tego się ograniczyć. Oczywiście można dużo dyskutować na różne kwestie mniej lub bardziej ztą kwestią powiązane, choćby problem – czy producent jest partaczem i dał nam za dużo gówna, które chcelibyśmy wyciąć (usuwając nieco charakterystyki nagrania, a dodając slight touch of eq, które nam osobiście przypasuje), albo odwrotnie, nie podkreślił pewnych detali, które powinien był podkreślić, albo po prostu które my chcielibyśmy usłyszeć.
Kończąc wywody i rozkminy, podsumuję to tak. U kumpla bardzo fajnie słuchało mi się techno. Imagine Armina von Buurena po prostu sprawiło, że wypadłem z pantofli. U mnie, na takich samych głośnikach nie jestem w stanie uzyskać takiej przestrzeni i nasycenia dźwiękiem, nawet czując, że wszystko jest zdecydowanie za głośno. Delikatne podkręcenie suba pomaga, ale nie do końca, bo z kolei muzyka robi się bardziej męcząca. I nie wiem w sumie czy bardziej jest to kwestia pokoju (jego pokój jest podłużny, głośniki są ustawione w poprzek – biurko ma przy dłuższej ścianie, z brzegu; ja z kolei mam bardziej kwadratowy pokój a biurko przy krótszej ścianie) oraz wyposażenia (włochate dywany, wielka sofa, ja mam więcej pustej przestrzeni, do tego praktycznie gołe ściany i podłogę, małe łóżko, etc).
Ostatecznie doszedłem do wniosku, że to wszystko zależy. Różnice na pewno są, ale trudno by było definitywnie stwierdzić, że jedna opcja jest zajebista, a druga chujowa. Do tego dochodzi kwestia przyzwyczajenia – ja przyzwyczajony jestem do swojego zestawu, on do swojego. Każdy też szuka czegoś innego (jeden będzie wyciągał z kosmosu dodatkowe alikwoty, a drugi będzie wolał dodać slight touch of eq). I w sumie tyle.
No ale wracając... Dwa dni temu przyleciały do mnie słuchawki. AKG k240 studio, nie MKII, wyrwane po przecenie za $90 z przesyłką (do NY, ale to dłuższa historia). Co mogę ciekawego o nich powiedzieć? Generalnie to wrażenia ze słuchania czegokolwiek na tych słuchawkach są nie do opisania, co pewnie jest w pewnym stopniu zasługą „przesiadki” ze wspomnianych wcześniej głośników oraz odcięcie się od ogólnej charakterysyki akustycznej mojego pokoju. Muzyki słucham sobie z programu FooBar2k, bez żadnych wtyczek ani polepszaczy, głównie z FLACów, output na odpowiednim poziomie gwarantuje mi wyjście słuchawkowe w M-Audio ProFire 610.
Jak już wspomniałem, wrażenia nie do opisania, niemniej spróbuję może coś wyrazić.
Dźwięk: co najbardziej cieszy po przesiadce z Logitechów – bas. Nie wiem czy jest za bardzo podkreślony, jak to niektórzy forumowicze sugerowali, co wiem na pewno, to to, że jest niesamowicie czytelny i selektywny, jednocześnie jest go pod dostatkiem i nie zamula. Cała reszta równie czytelna i przejrzysta.
Wygoda: słuchawki w użytkowaniu są bardzo wygodne. Miałem je na głowie dopiero kilka godzin, ale te kilka godzin przeleciało mi za dwoma podejściami. Nie powiem, żeby trzymanie ich na łbie było jakąś mega über przyjemnością (abstrahuję tu od aspektów dźwiękowych), choć może to po prostu kwestia przyzwyczajenia. Bardzo mi się spodobał system ich mocowania na głowie, z jednej strony wygodnie leżą na uszach, żadne dociskanie czy nienaturalne przesuwanie nie pomaga w odbiorze (trochę pomacałem w te i we wtę), same układają się dosłownie optymalnie, jedynie zakładając trzeba je sobie położyć na uszach (dostosować mocowanie do rozmiaru głowy). Uszy nieco się pocą przy dłuższym używaniu, ale nie są zmęczone od docisku, czy innego maltretowania. Do tego słuchawki nie opadają, nie zsuwają się (ani same słuchawki, ani pałąk) i nie opierają się na uszach. Są bardzo lekkie – 240g, których nie czuje się bardziej niż „o, mam coś na głowie”. Generalnie o tym jeszcze chyba napiszę po jakimś okresie użytkowania, zobaczymy jak przetrwają próbę czasu i czy za jakiś czas będą równie wygodne.
Akcesoria: no tutaj kupa. Dostałem słuchawki, dostałem kabelek MiniTRS Balanced Male – MiniXLR Male (w słuchawkach jest złącze MiniXLR – wtyk pewnie siedzi, nic nie wypada, nic się nie rozłącza), a nawet nakręcaną przejściówkę MiniTRS Balanced Female / TRS Balanced Female. Kabelek 99,99% OFC, chyba ze 3 metry, pozłacane złącza, takie tam, wszystko gites. Do tego wygląda to ogólnie dość solidnie (wspomniane XLR jest chyba najwytrzymalszym ze złącz). No ale poza tym nie dostałem nic. Nie wiem czy traktować to jako plus, czy jako minus, tak więc potraktuję to po prostu jako fakt o którym informuję. Sam we własnym zakresie będę musiał się postarać o jakiś stojaczek-wieszaczek, żeby tak nie leżały na biurku, no a do używania outdoors niezbędny będzie jakiś kabelek „sprężynka” oraz jakiś usztywniany, wodoodporny pokrowiec (kabelek 3m nie jest praktyczny gdy się chowa odtwarzacz do kieszeni; nie chciałbym też, żeby mnie siędzącego na dworzu z nimi na głowie zastał deszcz, czy inna katastrofa).
Co się tyczy używania outdoors:
Żeby dopełnić hardkoru, wziąłem sobie słuchaweczki na przechadzkę do MediaMarketu. Wpiąłem je w Creative Zen V, czy jakoś tak. Na uszach wspomniany wcześniej von Buuren (wolałem nie wkurwiać nikogo jakimś metalem dobiegającym spod moich puszek; stracić słuchawki drugiego dnia ich posiadania byłoby kompletną poraSZką), już nie we flaczkach, a skonwertowany do MP3 VBR v0. Na spacerku ogólnie się sprawdziły, bardzo fajne uczucie, gdy słyszy się w tle samochód, czy inny uliczny zgiełk, lekko wytłumiony, a do tego przejrzyste jak kryształ, trensowe napierdalanie. Na prawdę wielka przyjemność. No i w uszy nie zimno. Potem nawet przejechałem się autobusem. Dwa razy!
W starym Ikarusie przede wszystkim odczuwalny był hałas. Na dłuższą metę może być to męczące, tak myślę, więc w dalszą podróż głośniejszymi środkami transportu, podróż kiblem InterRegio, czy autobusem na drugą stronę miasta (a zdaję sobie sprawę, że u was można panowie przejechać autobusem czy tramwajem przez cały dolny śląsk), mogą się średnio nadać, choć to też pewnie zależy od tego jak bardzo kto jest odporny na niewygody. Pamiętajmy, że nie są to słuchawki zamknięte, tylko półotwarte. No, w każdym razie tutaj w porównaniu z moimi słuchaweczkami dokanałowymi Creativa niestety przegrywają. Jednak pojawia się inna kwestia – jakość dźwięku. Creativy są zmulone, mało w nich detali, ogólnie kupa na patyku, podczas gdy AKG, nawet w pieprzonym Ikarusie pozwoliły mi usłyszeć wszystkie pieprzone sample, które pieprzony van Buuren wsadził do kawałka. Bas oczywiście buczał se jak zwykle *buu* *buu* *buu*, choć nadal całkiem wyraźnie i selektywnie, a cała reszta była tak cholernie selektywna, że klękajcie narody. Nie wiem nawet czy z akompaniamentem warkotu dieslowskiego silnika Ikarusa, nie usłyszałem więcej *kż* *żż* i innych *paru-pipa* *pipa* niż bez. Piękna sprawa. W nowszym autobusiku (nowy, malutki Jelcz, zdaje się) nie było już większych problemów.
Muszę też nadmienić, że na Creativach w autobusie w godzinach szczytu mam volume na 9-13, a z AKG na spacerze musiałem ustawić sobie vol 18, żeby cokolwiek usłyszeć. Warto więc zauważyć, że bez jakiegoś wzmacniacza, to nie ma co się szykować w podróż z małą pierdziawką w stylu MP3.
No i wracamy niemal do początku. Przez cały tekst pewnie zadajecie sobie pytanie – a jak to w końcu brzmi, to wideło z „Savage 120”, „Mesa DR” oraz „Comparison” w nazwie, na AKG?
Cóż, brzmi bardzo fajnie. Wreszcie przestałem się zastanawiać jak wielka jest różnica, tylko usłyszałem, że różnica nie jest wcale wielka, ale jest i usłyszałem dokładnie jaka. W tym wszystkie te różnice które słyszałem na głośnikach kumpli, których nie słyszałem u siebie, a których w końcu nie usłyszałem wcześniej nigdzie indziej. Usłyszałem sporo detali, nie tylko w tym widele, w całej muzyce której słucham, od van Buurena, po wycie Dane’a na Dreaming Neon Black, wszędzie słyszę tego więcej. I wiem że nie są to gówna wyczarowane z kosmosu przez X-Fi, tylko to co mi producent chciał przekazać na zakupionym nośniku optycznym. Do tego dodam, co pewnie może się okazać ważne dla was, panowie, że świetnie mi się w nich gra na gitarce, generalnie TSE X30, mimo że nadal uważam go za kurewsko suche vst, powstał jak feniks z popiołów, w nieco odmienionej formie. No i generalnie, dopóki nie uzbieram 1200zł na KRK RP6, to raczej te słuchaweczki pozostaną moim głównym medium do miksowania. A i mam dziwne przeczucie, że nawet jak już będę miał KRK, to nadal będę do nich wracał, żeby zobaczyć jak miks zachowuje się w innym środowisku.
No i to w sumie by było na tyle.
Wasz Tolek
Krótka specka:
Spoiler w/g producenta: Słuchawki dynamiczne, wokółuszne, półotwarte, z samodopasowującym się pałąkiem Przenoszone pasmo- 15Hz - 25kHz Czułość - 91dB SPL/mW 104 dBV Maksymalna moc wejściowa - 200mW Impedancja - 55 ohm Waga - 240g Kabel - 3m, 99,99% OFC Nakręcany adapter stereo - 3,5mm/6,3mm