Poza tym technika to forma, nie treść
Więc zasada indukcyjnie>dedukcyjnie się tu nie stosuje. A mnie zależy na tym, żeby moją treścią były emocje, nie matematyka. Zwłaszcza, że jestem z niej baaardzo chujowy, więc efekty będą mizerne i jeśli za bardzo się na niej zacznę skupiać, to dopiero stanę w miejscu. Zacznie się próbowanie konstruowania emocji z dupy wyjętych, zamiast przekładania już istniejących gdzieś tam w środku. A mam taki charakter, że wiem, że mnie to grozi.
Poza tym jak słucham bardzo różnej muzy, w tym dawnej folkowej i klasycznej (w szerokim, potocznym rozumieniu) i słucham np muzyki z okresu baroku (celowo wybieram ten okres, bo na nim IMO hardkorowo to widać), to pomijając dzieła wybitnych
baaardzo wg mnie w "jakości" słychać, czy autor kierował się teorią harmonii, czy nie. Jeśli muza jest z typu bardziej folkowego w tym czasie, to słychać emocje, a jeśli to muzyka pisana "świadomie", to dla mnie to brzmi jak eksperymenty współczesnego dziecka bawiącego się sekwencerem MIDI na komputerze "byle był konsonans" i się jakimiś tam pierdółkami z jakiejś ściągawki zgadzało (sam w gimnazjum miałem taki etap
i to było straszne
), czyli nuda ociekająca rozmemłaną nudą w sosie z rozgotowanej nudy. Wolę hiciarską muzę, nawet kosztem prymitywnej kompozycji, od nawet najbardziej super wyszukanej kompozycji dającej co najwyżej "intelektualną" stymulację "którą trzeba zrozumieć (i wtedy podziwiać)", a nie emocjonalną.
No i co do twojego zawodu - pewnie jesteś umysłem ścisłym
ja miałem w dzieciństwie zadatki na takowego, ale rozwinąłem się jako tumanista, co jest chyba najgorszą możliwą opcją
Bo teraz z jednej strony ciągnie mnie do analitycznego rozbijania wszystkiego na czynniki pierwsze (jestem z tym wręcz pojebany), ale jak się zaczynam się brać za analityczne wykorzystywanie danych w praktyce, to niemalże zawsze chuj z tego wychodzi, o ile w ogóle to dokończę. W skrócie: mam tendencje do teoretyzowania i gówno mi z tych teorii zawsze przychodzi przy przekładaniu ich na praktykę. Dlatego w choć jednej rzeczy chcę się od początku skupić na ową praktykę, muzykę traktuję jako hobby, które ma mi dawać przyjemność i nie mam zamiaru w najbliższych latach zarabiać z niej na życie, więc mogę sobie w razie czego pozwolić na dowolne tempo rozwoju.
Z własnego doświadczenia w edukacji dowolnej dziedzinie wiem, że mi indukcyjne przyswajanie wiedzy daje o wiele więcej, bo choć muszę wpierw więcej stracić czasu na dojście do pewnej prawidłowości, to później ona zostaje we mnie już na dobre, nie muszę tracić czasu na jej utrwalanie jak pojebany, co mi z resztą i tak gówno daje, bo robiąc coś na żywo, a nie na papierze, i tak nigdy nie myślę o teorii i zasadach. Pewnie zależy od osoby, ale wiem też, że dla mnie skutek uczenia się gotowego na tacy i utrwalania byłby taki, że chuja bym utrwalał, tylko zapominał z powrotem tak czy siak, natomiast zabiłbym w sobie kreatywność i wpadł w poleganie na odtwórstwie resztek z tego, co się utrwaliło. Co z resztą już przerabiałem i nie chcę do tego wracać.
Dlatego wolę trenować w sobie wyczucie, a analityczną część umysłu póki co wykorzystać do wyłapywania form ekspresji w muzie, której słucham
do zauważania i odkrywania samemu, indukcyjnie. A później eksperymentowania w praktyce.