Jeżeli ktoś ma opanowany instrument do tego stopnia, że potrafi używać go beż myślenia jakby element ciała, to w czym problem odegrać co masz w głowie? Po raz kolejny, czy myślisz o tym, jak mówisz, czy po prostu mówisz (i nie chodzi mi tu o pisane teksty, a spontaniczne mówienie)?
No i nie twierdzę, że ktoś, kto nigdy niczego nie grał od razu będzie zajebiście używał instrumentu do grania zajebistych rzeczy, ale nie dlatego, że takowych nie ma w głowie (bo może mieć! i do tego nie potrzeba teorii, tak samo jak językiem da się posługiwać w sposób naturalny), tylko dlatego, że technicznie nie potrafi tego przełożyć na instrument. A do tego potrzebny jest obycie z instrumentem, wyczucie go, trening, a nie teoria komponowania (zasady typu jakie interwały, skale i ich konstrukcja itp, jakie dają efekty i w jaki sposób ze sobą współgrają (lub nie) i dlaczego, ogólnie zasady harmonii i rytmiki i przede wszystkim wzory ich wykorzystywań, które wpuszczają w koleiny myślowe), która nie ma z tym żadnego związku...
No i mówię, że ideałem byłoby połączenie drogi analitycznej z emocjonalną. Ale rozejrzyj się, przynajmniej ja odnoszę wrażenie, że kupa ludzi jak się zajmie analitycznym aspektem muzyki, to kompletnie porzuca emocjonalny. Konstruuje i dopiero po skonstruowaniu słucha efektu, co z tego wyszło. Obawiam się, że sam mógłbym łatwo w coś takiego wpaść, znając mnie (i tak już z moim ledwo co liźnięciem tematu czasami zauważam u siebie objawy właśnie tego złego analitycznego traktowania muzyki, na skróty niczym ze ściągawek czasami, to jest dla mnie zbyt kuszące, żeby w ten sposób iść na łatwiznę i staram się to u siebie zwalczać). Z dwojga złego wolę być pozbawiony analitycznego rozumienia i pozostać emocjonalnie kreatywnym i mieć muzykę wpierw w głowie, a nie na papierze i dopiero po odegraniu znać efekt.
I analogia do języka znowu jest tutaj całkiem niezła - jak spontanicznie układasz wypowiedzi, to nie myślisz o formie, a jedynie o treści. Dopiero później, jeśli jest to tekst pisany, ogarniasz to w jakąś formę, wprowadzasz poprawki, przychodzą ci nowe pomysły itp - jeśli znasz zasady "jak pisać" to owszem jest to łatwiejsze i zwykle z lepszym rezultatem, ale nawet bez ich znajomości się da. Natomiast sama forma, choćby doskonała, bez treści jest do dupy...
Dlatego osobiście chciałbym wpierw osiągnąć efekt korzystania z instrumentu bez zbędnego myślenia, ale nie na zasadzie automatyki jak techniczni shredderzy (tez właśnie nie myślący co grają, byle grać), tylko właśnie jakby to było rozszerzenie mojego ciała i dodatkowy aparat ekspresji myśli, emocji. Czy to kiedyś osiągnę, nie wiem, mam nadzieję, że tak. Miewam dni, kiedy do pewnego stopnia mi się to udaje, a miewam takie, kiedy w ogóle. Zazwyczaj udaje mi się to wtedy, gdy wcześniej parę dni sobie różne rzeczy pogrywałem, oczywiście żadnej teorii się przy tym nie ucząc, więc śmiem sądzić, że gdyby udało mi się poświęcać wystarczająco dużo czasu na granie, w końcu bym to osiągnął. I nie widzę w jaki sposób teoria muzyki miałaby mi w tym pomóc - chyba jako efekt uboczny ćwiczeń po prostu, sprawdzania teorii w praktyce GRAJĄC. Ale ćwiczyć, grać mogę równie dobrze i nie w ramach uczenia się teorii.
A gdy osiągnę ten poziom zgrania z instrumentem zainteresuję się teorią, aby móc te myśli poukładać w coś jeszcze zajebistszego, póki co nie chcę tych myśli zapaskudzać analitycznym myśleniem i pozbawiać duszy
Jednak dopiero wtedy, nie wcześniej. Boję się wpadnięcia w puapkę odtwórstwa podług zmanieryzowania w procesie nauki teorii.
Czyli po raz kolejny: jak dla mnie jest najlepiej jak najwięcej słuchać różnorodnej muzyki, dla jak najlepszego podświadomego wyczucia na poziomie myślenia o samych dźwiękach, oraz jak najwięcej grać, dla wyczucia samego instrumentu, aby umieć myśli na niego przełożyć.