wracając do 'poprawiania' instrumentów
Mieszkałem na Marymoncie w Wawie obok lutnika (facio od robienia skrzypiec, dzisiaj miałby chyba ze 110 lat). Byłem jako szczyl z dwa razy u niego bo moja babcia z jego żoną się kumplowały. Koleś przypinał skrzypce do takiego dużego przedwojennego radia, którego słuchał. Nie wiem na jak długo, ale żartował że tak lepiej potem grają. A teraz że niby to eureka jest?
ten prime vibe kosztuje śmieszne pieniądze - tak myślę czy z ciekawości go nie zakupić. myślę, że prawdziwe efekty są dopiero gdy dopasuje się jakiś generator częstotliwości (czyli stała którą 'bijemy' w drewno) vs efekt jaki chcemy uzyskać.
czyli na starcie w dużym stopniu... metoda prób i błędów. biorąc pod uwagę że nie będzie dwóch identycznych kawałków drewna uzyskanie kontroli nad procesem jest CHYBA dość umowne.
Inaczej będzie się zachowywać jesion, machoń, lipa. inaczej będzie się zachowywać dobrze wysuszone drewno, inaczej paździerz który wpakowali do gitary za 600 zł.
Hasło że jest to proces odwracalny... naprawdę? W rozbicie cząsteczek wody w drewnie na mniejsze i bardziej równomierne poprzed podanie im na 100h drgań o określonych częstotliwościach - uwierzę. w zbicie ich z powrotem w te same struktury jakie były... już nie - bo niby jak to sprawdzimy? prześwietlenie gitary?
Kwestia stwierdzania na poziomie powtarzalności - ile instrumentów i z jakim efektem zostało tym 'zmienione'? 100? 10? 5? jakie drewna, ilu letnie instrumenty, jak rozegrane...