Każdy przeciętny mieszkaniec naszego mlekiem i miodem płynącego kraju przed zakupem czegokolwiek powyżej 100 zł długo zastanawia się nad sensem wydania takiej, a nie innej sumy na taki, a nie inny przedmiot. I tak mógł bym zacząć wymieniać ‘empetrójk’, kuchenki mikrofalowe, lodówki, telefony, samochody czy płótna Picassa, ale nie o tym chciałem.
Gitara (elektryczna) – dziewięćdziesiąt procent ludzkości model A od modelu B rozróżnia jedynie pod względem koloru. Czterdzieści procent dodatkowo rozpoznaje różne kształty, a dziesięć procent potrafi podać poprawną liczbę strun (9/10 dziwi się na widok ‘siódemki’, o innych potworach nie wspominając). Na całe szczęście (albo i zgubę) zaliczam się do osób, które radzą sobie z rozpoznaniem nie tylko koloru, kształtu i ilości strun, ale i marki, modelu, pickapów oraz innych drobiazgów, składających się na ten zacny instrument.
W mojej kolekcji znajduje się już wysłużony Ibanez RG 1570, który wiele ze mną przeszedł i ma już swoje dobrych kilka lat na karku. Pomimo tego, iż wyżej wymienione wiosło ma się świetnie i zapewne jeszcze długo mi posłuży, tak też nastał dzień, w którym zachorowałem na zakup kolejnej uroczej piękności spod znaku litery G.
Wstęp niniejszego ‘testu’ miał na celu uzmysłowienie czytającym, iż droga od wykiełkowania powyższego pomysłu do jego realizacji wcale nie była taka prosta i krótka. Wręcz przeciwnie – bardzo długo zastanawiałem się, jak dobrze wydać swoje ciężko zarobione pieniądze i zostać szczęśliwym posiadaczem kolejnej, sześciostrunowej kochanki. Rozważałem różne opcje, ale że zawsze chorowałem na badyle spod szyldu ‘Les Paul + EMG’, tak też mój wybór padł na Epiphone’a Prophecy Les Paul Custom EX.
Zanim przejdę do wrażeń estetyczno-słuchowo-onanistycznych kilka słów na temat specyfikacji. Korpus mojego LP wykonany jest z mahoniu. Na topie producent wyeksponował śliczny klon typu quilt w kolorze Midnight Ebony. Wklejany gryf również wykonano z mahoniu, a podstrunnicę z hebanu, którego bardzo intrygującym elementem są markery – w odróżnieniu od klasycznych trapezów wykonano tutaj tzw. ostrza, świetnie komponujące się z inkrustracją na główce. Całość opleciona jest uroczym bindingiem, dodatkowo podkreślającym walory estetyczne opisywanej gitary. Bardzo mocną stroną jest również hardware – pickupy EMG 81-85, mostek TOM oraz klucze Grover’a wpisują kolejne plusy w dzienniku tegoż LP’ka. Podsumowując – Les Paul Prophecy Custom EX prezentuje się niczym Jessica Alba w seksownej, białej bieliźnie... nic dodać, nic ująć.
Wiadomym jest, iż nie samym wyglądem gitara pracuje na siebie, ale przede wszystkim swoim brzmieniem. Tutaj również nie mam najmniejszych zastrzeżeń. Gitara brzmi tak, jak tego od niej oczekiwałem. Mahoń w połączeniu z aktywnymi przystawkami EMG daje tłusty, aczkolwiek agresywny sound, pozbawiony jakichkolwiek zamuleń. Pickup przy mostku świetnie nadaje się do mocno przesterowanych partii rytmicznych, pokazując swój ostry pazur i bezlitośnie prześlizgując się przez każdy dźwięk na gryfie. Natomiast EMG 85 to już poezja śpiewana... przez Zakk’a Wylde’a! Śpiewny, okrągły sound z rewelacyjnym atakiem, doskonale sprawdzający się w grze solowej oraz w ciężkich overdrive’ach. Ta gitara po prostu stworzona jest do rock’n’roll’a i do gry na każdego rodzaju przesterach – od spokojnegp crunch’u po maksymalnie przesterowane hi-gain’y. Do kanału czystego nie można mieć żadnego poważnego zarzutu – w końcu nie jest to fenderowska szklanka i nigdy z tego wiosła powyższego brzmienia nie wyciśniemy; ot po prostu dobrze gada na czystych kanałach i tyle, bez rewelacji.
Ważnym atrybutem opisywanego Les Paul’a jest wygoda gry – co prawda Ferrari z niego nie będzie, ale już o zwinność Mercedesa mocno się ociera. Profil gryfu slim-tapper zdecydowanie odbiega od tradycji Gibsona, za co chwałą mu na wieki, gdyż zwolennikiem grania na sztachecie z płota nigdy nie byłem, nie jestem i zapewne nie będę (chyba że w końcu nauczę się grać).
Niestety – tak jak w każdej beczce miodu zazwyczaj znajdzie się łyżka dziegciu, tak i tutaj muszę zwrócić uwagę na kilka wad. Wykonanie jest prawie idealne... prawie,, ale czegóż się spodziewać po Chińczykach pracujących po 16 godzin za miseczkę ryżu? Na szczęście mocno trzeba się przyglądać, aby zobaczyć lekko nierówny bindnig.... bo tylko do tego mogę się przyczepić. Kolejnym minusem jest totalny brak regulacji – po odbiorze wiosła musiałem ją oddać do lutnika, który poza ustawieniem gryfu zeszlifował kilka ostatnich progów, bo komuś zapomniało się dopilnować tych ‘drobiazgów’. Niemniej jednak po regulacji Epiphone po prostu zamiata wszystko, co znajdzie się w jego polu widzenia, słyszenia oraz myślenia.
Podsumowując – za te pieniądze na chwilę obecną nie natknąłem się na lepszą gitarę z nurtu LP, niż opisywany powyżej Epi Prophecy LP Custom EX. Po drobnych korektach u lutnika gitara po prostu trzyma poziom mojego japońskiego RG 1570, a pod względem estetycznym zjada go na śniadanie... a sama dostarcza więcej kalorii, niż całe chińskie pole ryżowe z Chińczykami razem wzięte
FOTY:
P.S.
I zaś piszę po spożyciu... masakra J