żule napierdalają jabole od zmierzchu do świtu, śpią w zaspach śniegu i żyją
Niektórzy z nich żyją nawet do 40-tki!
Natomiast muszę opisać co mnie wczoraj spotkało. ok. 20.00 wychodzę sobie ja spokojnie do sklepu po coś na kolację. Zamykam drzwi, natychmiast łamie mi się klucz w zamku. Ale niezrażony wyciągam złamaną część z zamka (fartownie się złamał) i myślę: "Mamie dałem przecież klucz ze trzy miechy temu, specjalnie na taką okazję."
Na pełnym luzie, jak wielki Gatsby idę sobie do sklepu, poczem jadę do staruszki (30 km centralnie przez Warszawę). Wchodzę do niej, mówię "niespodzianka!" bo jest już po 21.00 i mówię:' Mamo, daj mi klucz od mojej chaty". Na co ona robi taką specyficzną minę, którą świetnie znam i mówi: "Klucz? Jaki klucz? Nie dawałeś mi klucza? Chyba?"
Wszystko jasne - dawałem jej na milion% inaczej by nie gadała tak, zresztą pamiętam sytuację świetnie. Szukam klucza znaczy. Znajduję pęki, naręcza kluczy. Stosy kluczy. Ni chuja, na pewno nie moje. Nagle moja rodzicielka, kobieta światowa, z fakultetami, poważnymi tytułami naukowymi rzuca coś takiego:
"Wiesz co? Ja jakiś klucz wyrzuciłam niedawno."
Bezsensowność i głupota tego zdania wstrząsnęły mną tak, że mogłaby równie dobrze powiedzieć: "Dorsz bociana w dupę ugryzł." I byłoby to równie mądre zdanie. Nie odpowiedziałem nic. Przez głowę mi tylko przemknęło: "jak, kurwa, można i po co wyrzucać płaski, zwykły klucz 2x5 cm, nie znając jego przeznaczenia? Zagracał salon? Nie mieścił się do piwnicy? Hałasował w szufladzie?"
Na pełnej załamce znalazłem gościa na Bielanach, którego wyrwałem z wyra (dochodziła 23.00), kazałem mu otworzyć warsztat i dorobić klucze ze złamanego, którego obie części fartownie miałem ze sobą. Już o 1.30 w nocy leżałem sobie spokojnie w mojej sypialni.
Morały dwa:
1. Zawsze miej gdzieś drugi klucz pod ręką.
2. Nie wierz nigdy kobiecie, choćby to była twoja własna matka.