Pomyślałem, że w ramach łagodzenia stresu przedporodowego
napiszę Wam o moim nowym nabytku.
By z grubsza przedstawić historię, chodziło o to, by za ok 1300 - 1500 złotych nabyć solidne wiosełko "na próbownię". Ot, żeby zawsze coś tam stało i aby nie było stresu gdy trza na próbę walić prosto z roboty. Celem generalnie były Epifony, ale nic konkretnego na myśli nie miałem, miało mieć konkretny, grubiutki gryf, grać w E/drop D, stroić i nie wymagać dużego wkładu na starcie.
Jednak, gdy zobaczyłem owo dziwadło, zrozumiałem, że musi to być to i nic innego - bo trafił się dość rzadki epifon, Les Paul Elite hollowbody, produkowany w Korei pod koniec lat 90-tych, imitujący żeniby Gibsona LP Florentine:
http://www.epiphonewiki.com/index.php/File:LesPaulElite.jpg http://www.epiphonewiki.com/index.php/Semi-acoustic_Les_Paul_Models Kosztował więcej niż zakładałem, zdaje się 1690 zł, ale podszedłem do sprawy filozoficznie, znaczy się powiedziałem "srał to pies".
No i kliknąłem, kretyn jeden ze mnie, zaufawszy sprzedawcy, że wiosło jest pełnosprawne i że niczego mu nie brak. Szczególnie interesował mnie stan progów, którego ze zdjęć nie mogłem wywnioskować. Odpowiedź brzmiała mniej - więcej: "będzie pan zadowolony".
Wiosło przyjechało i zapłakałem. Pierwszych progów w zasadzie nie było. To znaczy były, ale jakieś dziwne, miały na sobie Rowy Mariańskie, a podstrunnica była brudna jak plaża w Rowach, już niemariańskich, o piątej nad ranem. Pikap mostowy wył, jak użytkownicy plaży w Rowach, o piątej minut trzydzieści.
W pierwszym odruchu chciałem wiosło odesłać - sprzedawca zgodził się bez słowa. Napisałem mu zresztą, że są tyko dwie wersje rzeczywistości: albo jest nieświadomy, co sprzedaje i ja mu wybaczam, albo jest zwyczajnym, prostym oszustem i łachudrą, co w mym naiwnym i pozytywnym rozumku się nie mieści i muszę sprawdzić, co w takich sytuacjach się robi, a zrobić można wiele. Po namyśle, stwierdziłem, że druga taka okazja się nie trafi, bo poza trefnymi progami i kiepskim stanem paru (istotnych however) detali trafił mi się naprawdę piękny kawał wiosła.
Po raz drugi pomyślałem "srał to pies", trudno, stać mnie na tą zabawę. A o tak zwanym sprzedawcy, pomyślałem tylko "I fart in your general direction" - i szybko zapomniałem.
Wiosło poszło w odpowiednie ręce, dostało nowe progi, pod most Schallera z szuflady, siodełko z kości i dużo czułości. Kosztowało to fortunę, bo nie oddaje wioseł artystom, którzy progi wymieniają za dwieście złotych.
Gra. Jest prze-elegancka. Waży swoje. Ma fenomenalny gryf. Cieszę się, że ją zostawiłem.
Foty zrobiłem dla was, misiaczki; wybaczcie brudny jak zwykle balkon. Ostatnia słitfocia przedstawia parę Bonifacy - Filemon, czyli Epi z moją malłódką, czyli faworytką od dłuższego czasu i podstawowym wiosłem na wszelkie okazje.
Spoiler PS koleś na allegro to amxgit - ma może czasem fajne wiosła, ale proszę Was, zanim coś u niego kupicie - weźcie to do ręki. Koniecznie.