Przechodzę przez najchujowszy jak do tej pory okres w moim muzykowaniu. Nie rusza mnie praktycznie, żadna muzyka, z grania nie odczuwam praktycznie żadnej przyjemności, zero kurwa jakiejkolwiek fascynacji całym tematem, jak to było jeszcze z rok temu. Bywało już tak, że grać się nie chciało za bardzo, ale teraz to to jest w ogóle dramat, bo łapnąłem się na tym, że muzyka zaczyna stanowić coś w rodzaju tła - leci, bo jakoś łyso tak w ciszy siedzieć

I, żeby nie było, próbuję ,,grać i nie pierdolić'' i chuj z tego wychodzi. Nic nie wpada pod łapę za bardzo, ogrywam motywy, które ograłem już z tysiąc razy i generalnie nic z tego nie wynika. Że o rozwijaniu techniki już nie wspomnę.
Japierdole
