Z każdej strony słyszę zachwyty wokół "Wednesday" Burtona, ale szczerze? Osobiście uważam to za Hallmark na sterydach, absolutna komercha i poza neuroatypowością głównej bohaterki (i całkiem niezłym jej castingiem - bardzo też mi się podobała scena, gdzie na poziomie metatekstu rozmawia z Christiną Ricci o tym, że nie obchodzą jej wzajemne porównania, nawet jeśli są nieuchronne; poza tym idealne obsadzenie Gomeza w postaci Luisa Guzmana, Gwendoline Christie jako dyrektorka - szczególnie przy olbrzymiej różnicy wzrostu z niską Ortegą - dominuje każdą scenę w której się pojawia nawet jeśli napisano ją jako doormat, rola najlepszej przyjaciółki też niezła). Oczywiście też muzyka zajebista, choć momentami niebezpiecznie przekraczała granice kampowości i wpadała w taką Hallmarkowość, jakbym oglądał sceny z Fab Five, gdzie ktoś z uczestników zwierza się ze swoich traum życiowych Karamo.
Ogólnie bym realistycznie dał 5,5/10, ale oczywiście w środku coś mnie kusi żeby dać jeszcze mniej na złość fanbojstwu.