Mój ojciec zawsze mi powtarzał: "za moich czasów, jak ktoś nie potrafił dodawać, to siedział nad książkami dopóki nie załapał. Teraz macie łatwiej, dysgrafia, dysleksja, dyskalkulia. Kiedyś tego nie było, a teraz nagle się okazuje, że co drugi jest chory."
I to jest gówno prawda, to są mity powtarzane przez ludzi, którzy nie rozumieją tego zagadnienia, opierając się o pozory.
Bo jak mi stwierdzono dysleksję, to to własnie oznaczało, że nie ma że "mnie wolno robidź błendy bo mam dyslekcjeł", tylko musiałem popołudniami całą podstawówkę i gimnazjum zapierdalać jak pojebany na specjalnych zajęciach... w efekcie aż później ukończyłem filologię, czyli da się. Kwestia podejścia rodziców i nauczycieli, które w większości jest błędne i traktują "papier" jako wymówkę i ucieczkę od dodatkowej pracy (bo potrzebna jest ona nie tylko od dzieciaka). Pomijam kwestię dawania "papierków" co drugiemu uczniowi, gdy problem dotyczy może ze 3-5% społeczeństwa...
Swoją drogą...
Wcale nie gówno prawda. Właśnie potwierdziłeś te słowa. Pamiętam jak rok przed testem gimnazjalnym (ta, chyba w gimnazjum ale nie jestem tego pewny) połowa uczniów z mojej klasy nagle dostała dysleksji... żeby móc pisać dłużej na teście z polskiego

Nie twierdzę, że nie ma takich ludzi jak Ty, ale ja właśnie mówię o tej kwestii, którą Ty pomijasz. Co to za patologia, że połowa społeczeństwa jest dys?