Smuci mnie zbliżający koniec najbardziej niewykorzystanych wakacji w moim życiu, prawdopodobnie nie będę miał równie długich aż do swojej emerytury. Chyba smuci mnie też nadchodzący wielkimi krokami, nowy album Pink Floyd - z jednej strony zajebiście się cieszę, że powstanie, może będę miał jeszcze w swoim życiu szansę się wybrać na ich koncert zanim wszyscy, co do ostatniego pozdychają, ale z drugiej strony się boję, że może pozostawić rysę na niemal idealnym obliczu mojego osobistego wyobrażenia geniuszu członków tej grupy. Można się rozbijać o różne technikalia, pierdoły, ale naprawdę - ze świecą szukać albumu, który miałby ducha "Animals" czy "Dark Side of the Moon", już wolałbym, żeby do końca życia odcinali kupony od swojego sukcesu niż wydali teraz jakiś chujowy album.