Nie do końca rozumiem. Jakie rozkminianie od zera? Jakie wyważanie otwartych drzwi? A tego porównania to już w ogóle nie łapię.
Słyszę w głowie, czego chcę. Jeśli umiem to w naturalny sposób przełożyć na instrument (co jest kwestia obycia z nim, a nie znajomości teorii komponowania), to w jaki sposób cokolwiek mogłoby mi to przyspieszyć? Zacząłbym na podstawie teorii spisywać co prawdopodobnie w głowie miałem ułożone, przez świadomość zasad funkcjonownia harmonii? Szybciej przez tą teorie po drodze zacząłbym to niepotrzebnie rozkminiać i mieszać, zamiast po prostu przekładać z głowy na grę.
Nie wierzę, że są ludzie na ziemi, którzy nie mieli nigdy styczności z graniem muzyki po czym nagle siedli do gitary i zaczęli grać totalnie na czuja zajebiste rzeczy nawet jak im takie rzeczy w duszy grały. No nie ma takich cudów - jeżeli ktoś nie zna znaczenia pojęc takich jak np interwał to musi sam rozkminić sobie jakiś ekwiwalent tego, aby móc rozpracować instrument i tak krok po kroczku... - po co to robić samemu?
I znów mówisz o "zasadach" jakbyś się panicznie tego bał - teoria muzyki nie ma zasad. Chyba, że chodzi o konkretne epoki, ale to mnie m.p. totalnie ryra co w baroku było passe.
Sądzę, że do osiągnięcia poziomu korzystania z całego mózgu są dwie drogi, w sensie od obu pojedynczych półkul da się dojść do obu razem wziętych, osobiście wolę iść drogą nie analityczną, a emocjonalną
Niby dlaczego droga "analityczna" ma nie iść w parze z drogą emocjonalną? Skąd to przeświadczenie? Tutaj panuje zasada synergii... a synergia mówi, że 1+1 to nie jest 2 tylko 19.
Dlatego wkurwia mnie takie ignoranckie podejście "nie naumiem się teorii, bo mnie ograniczy", które przeważnie znaczy "pierdolę nie robię". Ale jak ktoś już to ogarnie to przecież zawsze może z tego korzystać albo i nie... więc gdzie tu jest problem oprócz czystego ludzkiego lenistwa?