Spoiler Jak pisałem w szokach: zginął na paralotni mój kolega. Wkurwia mnie, że siłą rzeczy szybko się o tym zapomina, chociaż jest chwilowy szum (zaraz wszystkie tefałenydwajściasze ry piszą), że nawet moja Żona w Niemczech o tym słyszała. Oczywiście środowisko już szykuje się do zbiórki pieniędzy dla rodziny (w tym kontekście smutny standard: zostaje żona + dwójka dzieci), może nawet ubezpieczalnia nie przyczepi się i wypłaci pieniądze. Ale to potrwa maksymalnie kilka tygodni, a rodzinie, dzieciakom zmieni się reszta życia. Byłem już w miarę dorosły, kiedy odszedł mój ojciec, a mimo to do dziś brak mi wielu chwil i spraw, które nas wszystkich ominęły. Co do latania i wypadków: sam dopiero po trzecim pobycie w szpitalu odpuściłem sobie. Pewnie: żeby kózka nie skakała... Ale nie da się mieć zajebistego życia bez wychodzenia z domu. IMO. Mnie takie historie ominęły, ale że dziadek był szybownikiem (i to rekordzistą europy, tak na marginesie), to matka za dziecka była świadkiem kilku wypadków śmiertelnych jego kolegów, z czego jednego na pokazach, na oczach żony i dzieci rzeczonego, facet nie wyszedł z beczki...
A dziadek się nie zabił, widać nie zdążył zanim mu pierdoleni czerwoni nie zabrali licencji kiedy nie zgodził się podpisać tego i owego Choć w sumie spadł wcześniej kilka razy. Ale powtarzał zawsze, że jedna awaria/błąd nie wystarczy, dwie już są śmiertelne (czyt. sprzęt nawali a pilot nie=życie i na odwrót).