Zamuciła mnie wczoraj jedna rzecz. (W sumie to więcej, ale jedna w tym temacie)
Zawieźliśmy Szymonia do naszego doktora pediatry, żeby go w zasadzie wyleczył po leczeniu szpitalnym
Dottore przejrzał wypis ze szpitala, załamał się, czemu dał wyraz werbalnie, ale to smutne to jest to, że okazuje się, że kiedy Szymonio się dusił (alergiczny skurcz oskrzeli) to była to sytuacja bezpośredniego zagrożenia życia.
(moja polonistka (gdyby nie żyła) od przewracania się w grobie osiągnęłaby właśnie moc średniej turbiny). Gdybyśmy Szyma nie zawieźli o 4 rano do przychodni, a następnie do szpitala, to prawdopodobnie nie przeżyłby do rana.