Witam!
Żeby nie zwieść tematem (nie, nie będzie o gruppensexie
): potrzebuję coraz pilniej czegoś mającego służyć do burczenia w niskim C#. Szukałem, pytałem, ale nadal mam siano w głowie... Więc tak:
OPCJA 1. - opycham Yamahę i kupuję bas. Proste? Pozornie... Po pierwsze sama sprzedaż gitary to zawsze czas, nerwy, no i nie chodzi mi o to żeby pchnąć ją w cenie jebaneza dżijo, bo to rewelacyjnie brzmiący i wygodny, chociaż przyznam że nieco zaniedbany instrument. No i włożyłem w niego sporo pracy, co też się jakoś tam liczy, jakby nie lekko zbite progi to grałaby lepiej niż kiedy zdejmowali ją z wieszaka w sklepie.
Sam bas to (zakładając że gitara zmieni właściciela, a mnie przybędzie środków finansowych) to nie problem. Ledwo podrzuciłem temat na forum-dla-jeszcze-niżej-strojących-niż-tutaj, a mam tyle propozycji że nie nadążam za odpisywaniem. Od lutników w oryginale, lutników przerabianych (włącznie z takim co to ma oryginalne pickupy Fendera JB), do jebanezów, kortów, łorłików... wszystko do tysiaka, w świetnym stanie, z przesyłką i pocałowaniem ręki
Już nie wspominam o Thomannie, gdzie te sztuki które mnie interesują kosztują niewiele ponad 1000 i to nowe z 3-letnią gwarancją, miesięcznym okresem zwrotu kasy i przesyłką pod drzwi. I żeby nie było że celuję w kompletny szit - u nas za TO SAMO wołają sobie od ok. 1400-1500 z wielką łaską, "promocją" i to jeżeli w ogóle są dostępne
. A mamy ojro po ponad 4złote, więc jak spadnie chociaż trochę to będzie jeszcze lepiej!
Struny to też nie problem - zwykłe 4ki około 105-110, 30-kilka złotych za komplet.
I teraz minusy - bas to jednak zawsze bas. Pełne 34 cale, granie akordami albo trudne albo niewykonalne, przestery też wychodzą jak chcą. Czyli jest "coś do dudnienia na dole" i niewiele ponadto. Z wygodą gry także jest tak sobie, wiadomo. Mam te dwie-i-trochę oktawy i chcę czy nie chcę, musi wystarczyć
OPCJA 2. Dorobienie gryfu do Yamahy... teoretycznie jeszcze prostsze. Praktycznie - ch** wie co z tego będzie
Po pierwsze - wykonanie i koszt. Nie wiem z iloma lutnikami już gadałem, ale zwykle rozmowa wygląda tak, że albo "nie robię bo się nie opłaca" albo "gryf 800 (1000 albo i lepiej) + lakier + progi..." sratatata! Ku***, mnie chodzi o wycięcie i sklejenie kilku kawałków drewna ("zwyczajnego" klonu na dodatek), wsadzenie druta między nie i nabicie dwudziestukilku metalowych pasków!!! Żadnych markerów, ozdupników, nic! Nawet wykończenie bym sobie zrobił sam!
No i nie wiadomo na jakiego gościa się trafi niestety... A potem co? Żreć się, reklamować, dawać do poprawek? I pół roku w plecy? Już nie wspominam co ze strunami - jak zacząłem liczyć ile wyniesie wstępnie taki komplet w granicach 20-kilka do 90-kilka (do grania kostką powinno wystarczyć, to nie twarde slapowanie!) to zwątpiłem...
No ale plusy: byłaby to nadal gitara, tyle że dłuższa i z grubszymi strunami. Akordy? Od razu. Przester? Selektywność korpusu i pickupów Yamahy jest taka, że nawet w G# mogę sobie robić co chcę i jest to nadal jasne i czytelne. Do tego krótsza skala - 25,5 + 3 progi (=ok. 30") może być za mało, ale najwyżej dołożę jeszcze jeden, zrobi się 31-z-kawałkiem i będzie git
Plus 28 progów na 6 strunach...
Do tego zostaje mi świetny gryf, a na stanie mam jeszcze jeden korpus (lipowa V-ka), mostek, sporą cześć elektroniki... więc niejako "w bonusie" dostaję drugą gitarę, tylko trochę zabawy pilnikiem trzeba bo zarys stopki gryfu jest nieco inny
KOSZTY - z basem wychodzę na zero, albo i lekki plus jak trafię na jakąś extra ofertę. W razie późniejszej odsprzedaży też nie tracę (mniej więcej, max stówka w jedną albo drugą).
Jeśli będę przerabiać gitarę, kasy włożonej w gryf nie odzyskam nigdy, nawet się nie łudzę
Dobra, tu się epopeja narodowa kończy... Co wy w ogóle na to? Jakieś własne wnioski, spostrzeżenia? Tylko proszę bez "dozbieraj i kup lampę", będę wdzięczny