Moja ostatnia rozmowa rekrutacyjna. Stanowisko menadżerskie, firma robi powiedzmy małe AGD, polska marka, już trochę lat na rynku. Zdaje się, że spoko.
Szefowa i Szef (małżeństwo), spotkanie najpierw z nią (uprzedza, że szef będzie za 15 minut ale możemy zacząć).
Takie trochę pitu pitu, pytania jak z jakiegoś oklepanego podręcznika HRowca ale nic co mnie aż tak bardzo zaskoczyło.
Pokroju:
"Motywacja do pracy"
"Podaj trzy cechy swojego asystenta jakbyś miał go zatrudnić"
"Największy sukces/porażka"
"Co by się musiało stać abyś się zwolnił z naszej firmy?"
"Czy liczysz się z nadgodzinami?"
"Czy podwładny powinien móc zgłosić uwagi co do decyzji przełożonego do przełożonego"
itp. Parę czerownych flag już mi zaczęło się jarzyć ale zobaczmy co dalej.
Wchodzi szef. Trochę więcej o doświadczeniu itd. I pada pytanie z jego strony:
"Jak zaplanował by Pan strategię marketingową dla nowego produktu: grilla gazowego?"
O żesz, ale jedziemy: zaczynam o buyer personach, zdefiniowaniu podejścia do komunikacji (podkreślanie korzyści gaz vs węgiel), jakie materiały i gdzie publikować.
Typ mi przerywa i mówi:
"tak, to się zgadza ale od czego zaczynamy?"
Ja:
"zdefiniowania odbiorcy i później strategii komunikacji"
Typ:
"Zadam inaczej to pytanie: kiedy zaczyna się sezon grillowy aby te grille zacząć promować itd"
Kurde, nie wierzę:
"Kiedy aura pozwala - wczesna wiosna do jesieni, zależnie od pogody".
Typ:
"Tak ale jak Pan to sprawdza kiedy jest sezon?"
Tutaj już zaczynam mocno wątpić w sens czegokolwiek. Mówię:
"Sprawdzam w Google"
Typ zadowolony:
"Dokładnie ale jak? Jakimi narzędziami?"
Tutaj wyszło, że pracowałem z wykresami jakie są popularne wyszukiwania ale z Google Trends nie, nie pracowałem też z innymi dwoma programami do analizy słów w wyszukiwarce i typ kwituje:
"To są podstawy, już miałem 4 managerów którzy tego nie znali"
Ripostuję:
"To są tylko jedne z wielu narzędzi i jedna metoda, ilu marketerów, planistów komunikacji tyle podejść"
Typ:
"nie nie, to podstawy do przewidywania sprzedaży i działań komunikacyjnych (cały czas chodzi o grill gazowy)"
Następnie podaje mi imiona i nazwiska jakiś dwóch typów i się pyta czy znam. Nie znam, rzekomo to jacyś guru-digital marketingu-seo-itd którzy są też youtuberami i on ich ma w zespole.
Chyba tutaj miałem paść przed mocą nazwisk ale nie udało się.
Ostatnie pytanie typa:
"w jaki sposób zweryfikowałby Pan w takim razie jakość tekstu copywritera?"
Tutaj miałem ochotę powiedzieć: przy pomocy swojego mózgu (co powinienem zrobić), mówię ze śmiechem:
"Czytam - modele LLM nie są do tego a odwrotne twierdzenia nie mają moim zdaniem pokrycia w rzeczywistości"
Typ:
" a zna Pan program XXXXXX (nie pamiętam nazwy) do wyryfikacji copy pod kątem SEO?"
Ja:
"nie znam ale nie mówił Pan że ma na myśli copy pod SEO a to co innego niż typowa praca copywritera przy komunikacji"
Tutaj jeszcze chwila blabblabla i się rozeszliśmy.
Czerwone flagi:
-nadgodziny
-mikromanadżing (skoro szef ma preferencje i przekonania na temat jakich dokładnie narzędzi mają pracownicy używać - sorry ale mojego szefa w agencji reklamowej waliło to czy czy robię w Illustratorze czy Corelu)
-3-4 managerów miał, czyli problem leży gdzie indziej
-celowe łapanie kandydata za słówka, szukanie czego nie umie (to tak w sumie jest w wielu rekrutacjach)
-widać, że nie ufa ludziom
-podejście do stanowiska manadżerskiego pokroju: ta osoba musi się na wszystkim znać (moim zdaniem raczej mieć pojęcie i widzieć szerszy plan rozłożony w czasie, od technikaliów ma się specjalistów w zespole)
Kurwa no, starta czasu. By podali w ogłoszeniu ten kluczowy software na którym koleś jest zafiksowany to by zaoszczędzili sobie i innym czasu. Btw w CV podaję wszystkie które znam, więc powinienem być odsiany wcześniej przed tą farsą.
Najbardziej kuriozalna rozmowa o pracę ever jaką miałem, naprawdę "dodged the bullet".
Dobra wyżaliłem się.