No, dooobra - byłem na Avatarze. Nie chodzi o imię kolegi
Ja pierdolę, jak ja lubię takie cuda! Coś takiego jak ekran faktycznie nie istnieje. Co mi się podobało - rzeczywiste, a nie nachalne 3D. Obraz momentami (przy szybkich ruchach "kamer") faktycznie drżał. Wizualnie miazga, nie chce się oglądać póki co nic innego...
Poza tym Lucas czy Spielberg to też wizjonerzy, ale u Camerona nie jest to wszystko takie przesłodzone. Jest zawsze jakiś pazurek, który lubię. Za wizję i Wizję
10. Fabuła do przejścia, wkurzające amerykanizmy. Ale postanowiłem poczuć się jak dzieciak w najlepszym wesołym miasteczku w okolicy - i poczułem się!