trochę adwokat diabła mode:
Developer, który najprawdopodobniej wyłożył grube miliony na zakup działki, projekt, podwykonawców, którzy mają ten budynek postawić. Zrobienie teraz jakiejkolwiek zmiany to pewnie też problemy z uzyskanym pozwoleniem na budowę i dalej sporymi stratami. Jeśli zakup był (a pewnie był) sfinansowany pieniędzmi z banku, to bank też nie będzie przecież łaskawie czekał. Pozwolił na spokojnie zrobić wykopki, współpracował, a według artykułu mógł być skończonym pigmejem i się wypiąć na nic, bo było głębiej niż mieli kopać.
Jasne, szkoda że nie da się z tym zrobić nic więcej i jakoś tego pięknie wyeksponować, ale bez odgórnie ustalonego sposobu działania (typu odkupienie takiej działki z pokryciem strat developera, co byłoby pięknym miejcem do przewałów), w najgorszym scenariuszu skończyłoby się tym, że parę osób miałoby długi na kilka(naście) milionów, kilka firm by upadło, kilkadziesiąt/set osób straciłoby pracę. Tak źle i tak niedobrze.
Oczywiście developer może być kuzynem kogoś ważnego i kupił działkę za grosze od parafii, która kupiła ją za złotówkę, ale wolałbym jednak, żebyśmy żyli w tej pierwszej wersji rzeczywistości.