Kupa bezsensownej paplaniny, bo musiałem się gdzieś wyżalić.
Spoiler Pierwszy koncert w życiu. Tona stresu, bo tylko 3 próby przed. Tuż przed, zestresowani w chuj zrobiliśmy próbę, na której nic nie wyszło, więc stres dodatkowy. Sprzęt "wspólny", który jeden z zespołów okupował aż do rozpoczęcia (oczywiście wypadli najlepiej) i jakiś dziwaczny cuś zamiast footswitcha. 0 czasu, żeby ustawić brzmienie, 0 by ogarnąć footswitcha, który miał cyferki zamiast napisów... Jeszcze nie było kabla na scenie i wszyscy musieli minutę czekać, aż polecę po swój. A najgorsze to, że zgubiłem pudełeczko z kostkami i miałem tylko jakiegoś ch*jowego tortexa, których nie znoszę. No to zaczynamy. Gitarowokal nie wyrabia rytmicznie i szemrze pod nosem zamiast normalnie śpiewać. Próbuję jakoś mu pomagać, ale chujnia, bo nie wiadomo, "gdzie" on kiedy jest. Przychodzi czas na solo w tym zjebanym coverze. Walę w footswitch i zaczynam grać. A tu cisza, bo okazuje się, że przester był połączony z pedałem głośności. Kawałek pominąłem, ale gram, choć już taki miałem stres, że się 2 razy kopsnąłem. Jakoś dotrwaliśmy zażenowani do końca utworu i zaczynamy następny... Ja gram improwizowany (bo potem jeszcze musiałem z solo wejść) bas, więc mam wyjebane i po prostu trzymam rytm. Perkusiście tak się spodobała perkusja tak dobra i tak dobrze nastrojona, że w życiu wcześniej na równie dobrej nie grał, że trochę za bardzo się wczuł i nie słyszał, że gramy co innego my, a co innego on. Przy solo znowu to samo - w chuj za dużo gainu, nie wiem, co za kretyn aż tyle wcześniej ustawił, chyba na złość. A do gry a la Frusciante (bo to była wariacja głównie na temat Californication) to to komicznie musiało brzmieć. Moje zdenerwowane ręce trzęsą się jak galareta, wiadomo, chujnia z grzybnią. My gramy już zwrotkę, a perkusista 3 takty z solo jeszcze napierdala... Mieliśmy na koniec jeszcze improwizację i popisy walnąć, ale ja po prostu zszedłem skompromitowany ze sceny, nie mając już siły na to, co się działo. Ludzie klaskali chyba na pocieszenie. Nauka na przyszłość spora, np. żeby się przygotowywać nie na 99, a na 200%. No i nie grać jako pierwsi, szczególnie nie bez odpowiedniego ustawienia sprzętu.. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik, bo inaczej będzie kicha. Dowiedziałem się, że nie umiem sobie ani trochę radzić ze stresem. Aaaa... I NIGDY WIĘCEJ COVERÓW, BO LUDZIE BĘDĄ OCZEKIWALI 100% ZGODNOŚCI Z ORYGINAŁEM...
Pokłóciłem się z ojcem, bo powiedział, że przyjdzie na koncert i zobaczy "jak odrobiłem pracę domową" zrzędzącym tonem, a ja odpowiedziałem, że nie chcę, żeby przyszedł, bo nie jestem małym dzieckiem, żeby rodzice mnie oglądać przychodzili... Teraz się na mnie obraził i nie chce nawet przeprosin słuchać...
Podsumowując: jeden z najgorszych dni mojego życia.