Znajoma mi ostatnio powiedziała, że poszła do Burger Kinga w Gdańsku i ktoś tam głośno narzekał przy kasie na śmierdzące warzywa*. "Bo proszę pani, to świeże jest, dlatego tak pachnie!". Znajoma się nie zraziła, bo za wszelką cenę chciała spróbować nowego festfuda. Zamówiła burgera, usiadła przy stoliku, je. Je, a to jakieś takie niedobre. Zagląda pod spód buły, a tam pleśń. "To my możemy pani drugiego zrobić albo zwrócić pieniądze". Nie muszę chyba pisać, co wybrała. Trochę syf.
A co mnie wkurwia? Miałem w piątek wypadek rowerowy, jakiś pacan zajechał mi drogę autem z przyczepką i wskutek nagłego hamowania postawiłem rower do pionu (a miałem pierwszeństwo i powinienem w zasadzie w niego wjechać). Przeleciałem przez kierownicę, rower na mnie, ja na ulicy, otarłem się nawet o koła jego przyczepki. Oczywiście, nie zatrzymał się, chyba się mnie przestraszył. Świadkowie przerażeni tylko spytali, czy nic mi nie jest i z żalem zeznali, że nie zdążyli zobaczyć tablic. Wsiadłem na rower, pomimo wszechobecnego bólu i próbowałem drania zlokalizować. Niestety, gdzieś skręcił i mnie zgubił.
Skutek? Lekko pokiereszowany bicykl, lewy nadgarstek wyłączony z działania na przynajmmniej dwa tygodnie, stówa wydana na taxówki, żele i opaski elastyczne. Niemniej, jest szansa, że go zlokalizują, bo obok feralnego skrzyżowania znajduje się jedna z większych tutejszych imprezowni, cała w kamerach.
Rowerzyści, proszę, uważajcie na wszystko. Dzisiaj już nikt na nikogo nie zwraca uwagi, nie patrzy gdzie idzie, jedzie, pluje.
EDIT: * Przypomniało mi się. Klientce oprócz smrodu nie podobały się również małe robaczki chodzące po warzywach