Tak to bywa… Czasami człowieka chwyci dziwny impuls, żeby dokonać zakupu rzeczy, która może nie tak do końca jest mu potrzebna. Myśli o niej, mówi o niej, uśmiecha się na myśl o niej. W pewnym momencie pragnienie staje się większe niż zdrowy rozsądek i… portfel przechodzi gwałtowną mutację, zmieniając się nie do poznania. A my? Nie obchodzi nas stan portfela, to przyjdzie dopiero potem. Nie ma też znaczenia, co kupimy. Czy będzie to samochód, rower, komputer, mebel czy – jak w tym konkretnym przypadku – gitarę. I to nie byle jaki egzemplarz. Panie i panowie, pragnę przedstawić wam jedno z najciekawszych wioseł, jakie miałem przyjemność trzymać w swych rękach. Mayones Setius GTM-7. Lekko customowany.

Gitary tejże firmy nie cieszyły się u mnie najlepszą opinią. Wynikało to z tego, iż właściwie do czynienia miałem tylko z tańszymi modelami, a w tychże pełno było niedoróbek. Największym bublem, jaki widziałem to była odklejająca się podstrunnica we Flame Signum, który bezwstydnie wisiał na stojaku w sklepie muzycznym. Lecz pomińmy ten przykry fakt. Model o którym chcę mówić, a jest to Setius, podobał mi się wizualnie od dawna. Cenowo jest to model, jak na me oko, prezentujący klasę średnią. Nie potrafię określić, co konkretnie mnie w nim tak urzekło, może te łagodne linie „rogów”, może kształt korpusu? W każdym razie – nosiłem się z zamiarem zakupu tegoż właśnie modelu. Tyle, że wersji sześciostrunowej. Los jednak bywa przewrotny, jak każdy z nas zresztą z pewnością wie. Grałem coraz cięższą muzykę i strojenie do D, jakie mam w swoim Ibanezie przestawało mi powoli wystarczać. I raptem, od niechcenia przeglądając znany internetowy serwis aukcyjny znalazłem owego Setiusa GTM-7. Jako, że zbliżały się moje urodziny, uznałem to za świetny pretekst, aby sobie ową gitarę sprawić. Sprzedawca był z Warszawy, zatem autostopem elegancko dojechałem do stolicy naszego pięknego kraju. Spotkałem się z mym kontrahentem i…
Pierwsze wrażenia …otworzyłem futerał. A w nim – cudna kochanka. Coś pięknego. Przód korpusu to klon płomienisty, czarny transparent. W praktyce ma kolor bardziej grafitowo-ciemnoturkusowy, niż czarny. Biała lamówka wokół korpusu dodaje całości naprawdę wiele uroku. Gałki, o ile się orientuję produkcji firmy Q-parts, są customowe, w kolorze czerwonej perły. Swoją barwą bardzo ciekawie kontrastują z kolorem korpusu. Spoglądam wyżej. Cóż, standardowo, podstrunnica palisandrowa, bez oznaczeń. Myślę, że to się zmieni za jakiś czas.

Dalej patrzę na główkę, która w mej opinii jest intrygująca i po prostu ładna. Układ kluczy 4+3 (cztery na górze, trzy na dole) jest bardzo wygodny i nie ma nawet takiej opcji, by mylić basy z wiolinami przy strojeniu. Uwagę przykuwa napis „Setius” na pokrywie pręta napinającego gryf. Niespecjalna czcionka, ale w sumie fajnie, że taki napis jest. Nie jest dzięki temu tak goło i pusto. Powyżej tego zaś, na szczycie główki – perłowe logo Mayonesa. Bardzo, naprawdę BARDZO ładnie to wygląda. Klasa i elegancja. Dopiero teraz odwracam wiosło. Piękny, mahoniowy tył w kolorze naturalnego drewna oczywiście. Zarówno korpus, jak i szyjka z główką wykończone w taki sposób. Aczkolwiek warto nadmienić, że szyjka jest pięcioczęściowa, w układzie mahoń-klon-mahoń-klon-mahoń. Nawet klapka przykrywająca elektronikę jest mahoniowa, a nie plastikowa, jak ma to miejsce w wielu gitarach. Mały szczegół, a cieszy.
Skoro już obejrzałem gitarę, warto było by ją ograć, co nie?
Instrument jest cholernie ciężki. Waży dobre kilka kilogramów. To oczywiście zasługa mahoniowego, grubego korpusu, a także główki i szyjki. Kładę wiosło na kolanie i jest bardzo wygodnie. To dobrze – oznacza to, że można swobodnie, długo i bez większego zmęczenia na nim ćwiczyć. Przemierzam palcami przez gryf. Szyjka nie jest tak smukła jak w moim Ibanezie, ale to jest przecież siedem strun, a nie sześć. Tutaj naprężenia i siły działające na szyjkę są większe, zatem i gryf musi być nielichy. I takie też odniosłem wrażenie. Solidny, „męski” gryf. Również jest inny w dotyku, niż gryf mego Ibaneza. Jest bardziej „lepki”, podczas gdy gryf Ibaneza jest „śliski”. Kwestia innego drewna. Aczkolwiek, jak na siódemkę, nie jest toporny ale bardzo przyjemny w obsłudze. Po kilku chwilach przyzwyczaiłem się i okazało się, że jest naprawdę, naprawdę dobrze. Lepiej niż się spodziewałem. Brzmienie zaś dorównywało ogólnym wrażeniom. Mahoniowe wiosło musi odpowiednio wybrzmiewać na sucho i tak też było w tym przypadku. Głośno, czysto, wyraźnie. Stroi na wszystkich progach. Właściwie ideał. Dobiłem targu.
Wiosło wędruje do domu Wyciągam instrument z pokrowca. Nie rozstroił się, pomimo, iż z Warszawy pojechałem do Białegostoku na jedną noc, a z Białegostoku do Olsztyna. Jest to dziwne, bo temperatura była naprawdę niska. Z początku myślałem, że to zasługa pokrowca, ale jak się miało potem okazać, nie do końca. Zatem wpinam wiosło do wzmacniacza. Zaczynamy od kanału czystego. Przy gryfie pickup DiMarzio Evolution, przy mostku DiMarzio D-Activator. Dodatkowo układ push-pull w pokrętle głośności dający możliwość rozdzielania cewek. Evolution radzi sobie znakomicie. Gładki, aksamitny, lejący się dźwięk. W połączeniu z mahoniem da się tak grać blues i jazz bez najmniejszego problemu. D-Activator brzmi też całkiem nieźle na czystym, jest ostrzejszy, agresywniejszy. Zadziorny wręcz, ale nie przesterowuje sam. Bardzo jasny dźwięk.
Podkręcam trochę przester. Uzyskuję na wzmacniaczu lekki crunch. Gitara brzmi bardzo elegancko, jeśli grać bluesa to gitara zdecydowanie ma charakter bardziej gibsonowaty niż fenderowaty.

To oczywiście zasługa mahoniu.
Zachęcony dobrym brzmieniem wykręcam szatana w piecu. Tu słychać, do czego gitara została stworzona. D-Activator ryczy i krzyczy, brzmienie bardzo podobne do aktywnych układów EMG, ale jest bardziej organiczne, naturalne. I bardzo dobrze. Ponadto, dźwięk jest bardzo selektywny, co w siedmiostrunowej gitarze jest bardzo ważne. Mahoń nie muli, nie ma za dużo dołu. Można rzec, że to co dominuje w tej gitarze to dolny środek. Dla odmiany, Evolution przy gryfie jest wręcz stworzony do lejących się solówek. Aksamitne brzmienie, bardzo żywe i świeże.
Klucze niemieckiej firmy Schaller bardzo dobrze trzymają strój. Nie ma nic gorszego, niż notorycznie rozstrajająca się gitara, zatem to jest duży plus. Struny przebiegające przez korpus dodają duuuużo sustainu, a oprócz dłuższego wybrzmiewania naprawdę pozwala to usłyszeć brzmienie z dechy, która czasem aż wibruje podczas grania. Tym, co jeszcze cieszy jest fakt seryjnego wyposażenia w schallerowskie straplocki, dzięki którym nie musimy martwić się o to, że gitara urwie nam się z paska. No, chyba, że urwie nam się stary, wytarty i zniszczony parciany pasek.

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to do dwóch rzeczy. Ale są to spostrzeżenia i odczucia jak najbardziej subiektywne, zatem dla mnie to trochę przeszkadza (może dlatego, że Setiusa bezpośrednio porównuję do mojego Ibaneza RG, który jak dla mnie jest ideałem ergonomii), a inna osoba zapewne nawet na to by nie zwróciła uwagi. Pierwszą rzeczą jest jak dla mnie zbyt małe wycięcie w dolnym cut-awayu. Mimo, iż dostęp do wysokich progów jest znakomity i nie ma problemu w graniu to jednak czuję, że jest tam trochę za mało miejsca na moją dłoń, a dodam, że wcale wielkich łap nie mam. Sprawa druga zaś… cóż. Przydałoby się wyprofilować dechę pod prawe ramię, jak jest to zrobione na przykład w Ibanezach. Po dłuższym obcowaniu z gitarą po prostu czuć ten głupi kant korpusu, o który się opiera prawą rękę.
Pomijając wady i zalety wspomnę jeszcze, że po pierwszych paru dniach z gitarą strasznie bolała mnie lewa dłoń. Powodów było kilka. Przesiadka z szóstki na siódemkę, czyli grubsze struny, grubszy gryf, dodatkowo drop A (zatem trochę inna technika gry, bardziej obciążająca ścięgna, zwłaszcza z tak grubymi strunami, a są to .11-.68) i naprawdę dużo czasu spędzonego z instrumentem. Kolega się śmiał, że szatan był tak ciężki, że aż ręka wysiadała.

Całe szczęście – już nie boli i nic mi nie jest.

Poza tym, że ścięgna w lewej dłoni mam jak alpinista.
Podsumowanie W mojej opinii jest to niewątpliwie świetna gitara.

. Instrument elegancki, z klasą, stylowy, a przy tym bardzo uniwersalny w swym zastosowaniu w muzyce, dający naprawdę WIELE frajdy z gry. Muszę przyznać, że odczułem małą dumę mając świadomość, że to polska gitara. Nie ustępuje tak naprawdę w niczym instrumentom innych, zagranicznych producentów. Szczerze polecam.
Moja ocena: 9,5/10 Zalety: - Elegancki wygląd
- Świetne brzmienie, zarówno czyste jak i przesterowane
- Bardzo wygodny gryf
- Uniwersalność
- Duża radość z grania
Wady:- Przydałoby się wyprofilowanie korpusu gitary pod prawe ramię
- Przydałoby się poszerzyć dolnego cut-awaya
Technikalia:- Konstrukcja Bolt-on (gryf przykręcany)
- Korpus mahoń (tył), klon płomienisty (top profilowany)
- Szyjka pięcioczęściowa, mahoń-klon-mahoń-klon-mahoń
- Podstrunnica palisander, radius zmienny: 14’’-16’’
- Oznaczenia: bez oznaczeń (tylko kropki z boku)
- Skala 645mm (25,4’’)
- 24 progi medium jumbo Fred Wagner
- Wymiary gryfu: szerokość I - 48mm, XXIV - 64mm; grubość I – 20mm, XII – 22mm
- Główka odchylona
- Przetworniki w układzie H-H (+coil-splitting), DiMarzio Evolution przy gryfie, DiMarzio D-Activator przy mostku
- Mostek czarny, strings-thru-body
- Stroiki czarne, Schaller
- Kontrola: 1 x pokrętło głośności (+push-pull coil-splitting), 1 x pokrętło barwy, przełącznik 3-pozycyjny, ślizgowy
- Kolor czarny transparent
- Wyposażenie dodatkowe: siodełko Graph Tech, gniazdo Switchcraft, Schaller Security Straplocks
Gitara testowana na wzmacniaczach Marshall JCM 900, Bash Sidewinder MKIV+, Mesa DR, Engl Fireball, Peavey 5150, Mega Amp ML-20

i paczkach Marshall 1960A (z JCM 900), Engl 412 VS (z DR, Fireballem i Sajdem) oraz dedykowanej do 5150 (z 5150). Wraz z multiefektem BOSS GT-8.
P.S. Nie pytać mnie u kogo ogrywałem gitarę, osoby te mnie prosiły o milczenie w obawie o nalot chętnych na ogranie ich cacuszek ludzi.

Kilka fotek:







I coś specjalnie dla was, miśki.

