Dzień nad nad Meridian, Missisipi był w pełni. Project engineer Howard Gray, młody pociotek samego Courtlanda Graya, szychy w Peavey Electronics, siedział zrozpaczony nad resztkami lunchu w centralnej korpo kantynie i dumał nad swym smutnym losem.
Jego zespół podjął się skonstruowania lekkiego, poręcznego dwudziestowatowego wzmacniacza lampowego, który byłby przebojem na rynku, konkurował ceną i funkcjami z wszelkimi znanymi lunchboxami, brzmiał świetnie i kosztował grosze. Brzmiało to rzecz jasna jak mission impossible. Do tego Howard nie mógł odmówić racji Pat Hooks, rudej suce z wyżyn marketoidów, która wyśmiała jego pomysły włączenia produktu do linii nowego brandu. "To ma być 6505, ośle, i musi brzmieć tak blisko 6505 jak tylko to możliwe". Howard zgniótł gwałtownie paczkę po Lucky Strike'ach na wspomnienie jej szyderczego uśmiechu.
Wiedział, że to możliwe. Nie wiedział jak poskładać pewne elementy do kupy, by projekt ruszyć z miejsca, pokazać chujkom z księgowości, że rzecz jest wykonalna. Spojrzał za okno - chmurzyło się, w powietrzu czuć było ozon. Gdzieś leje, pomyślał.
W sosie na talerzu zaczął palcem rysować wzory. Zachichotał, gdy wyszło mu coś pomiędzy pentagramem a Elder Sign. "Iä! Iä! wgah-nagl fhtagn..." zanucił cichutko i zamrugał niepewnie, gdy coś zaczęło przysłaniać mu wzrok.
Nikt nie zauważył, gdy w kącie kantyny, młody człowiek nagle osunął się z krzesła i znieruchomiał pod stołem.
[...]
Podłoże, na które boleśnie upadł, było twarde i lśniące niczym bazalt, do tego zimne jak lód. Howard zerwał się na nogi i zatoczył, czując niezmierzoną, ciemną przestrzeń wokół niego. Zadrżał.
W nagłym błysku poświaty, dostrzegł coś przed sobą; jakąś postać, ale była to postać, której kształt otwierał w ludzkim umyśle zmurszałe otchłanie najczarniejszego szaleństwa.
Howard pragnął, by to coś, było wyłącznie wielkim jak słoń, rogatym i skrzydlatym demonem. Wydało mu się nagle, że odebrałby to z ulgą, całkiem normalnie. Ale nie mógł zamknąć oczu, nie mógł oderwać wzroku od szponów jak dzioby kałamarnic, gadziego ogona pokrytego łuską, niemal ludzkiego oblicza, uwitego jednak z tysięcy drobnych macek (a może węży?) - oślizgłych i lśniących, zwijających się, plączących niczym mięśnie, gdy stworzenie wykrzywiło się w uśmiechu i wbiło w niego ślepia wypełnione płynnym ogniem.
"Czego, kurwa?" - zapytał demon, a głos jego był jak dźwięk dzwonu dobiegający z dna stygijskiej studni.
Howard mógł tylko opaść z powrotem na kolana: "Panie, ja..."
"Milcz, bałwanie, nie psuj mi powietrza, sam sprawdzę.." - przerwano mu przemowę.
Istota krótką chwilę wpatrywała się w załzawione oczy człowieka - i zaraz ryknęła śmiechem.
"Wy, gitarotłuki, macie wszyscy nierówno pod sufitem. Jeden lepszy od drugiego, same głupie koncepcje, które przy odrobinie wysiłku możecie zrealizować sami, a przybywacie do mnie. Jak ten palant, co przyszedł ze struną i sprężynką, bełkocząc, że chciałby aby mu gitara zawsze stroiła i bez prądu. Miałem go odesłać z tą sprężynką w dupie, ale pomogłem mu, co mi tam, za niedużą opłatą. Tobie też pomogę, cioto ziemska, łysa małpo, potomku zadogłowych piskorzy, patrzeć na was nie mogę. Dużo się zmieniło od czasów Da Vinciego czy Tesli, z nimi to mogłem podyskutować o projektach..."
Demon nagle chwycił Howarda za czerep pazurzastą dłonią i przez moment wydawało się, że zmiażdży go niczym arbuz pozostawiwszy jeno krwawy ochłap na końcu szyi. Ale nic się nie stało - po chwili przejmującego zimna, Howard doznał olśnienia.
Wstał i chciał skakać, tańczyć i dziękować, paplał bezładnie: "no tak, oczywiście gain na tym stage'u nie musi przecież, komponenty faktycznie, płynąć pełnokontenerowo, podwykonawca lokalnie, koszty, księgochujki zachwyceni.."
"I nie waż się kutasie ulec próbom namówienia cię na dedykowany przełącznik kanałów na mikroukładzie, kosztujący dodatkowy zylion" - przerwał mu diabeł.
"Panie - zaczął Howard niepewnie - to jest idealne. Nawet za dobre powiedziałbym. Może jakaś jedna cecha, która, jak powiadają marketoidy, pozwoli klientom na zbilansowanie za i przeciw, jedna maleńka wada, którą wezmą pod uwagę, ale powiedzą nieee <<przecież przy takiej całości to wcale nieistotne - kupuję!>>"?
"Ha!! - ryknął szatan - zaraz coś znajdziemy, mam takie zaklęcie, które..." Tu nadął się, nabrał powietrza w płuca, rzekłbyś, że zaraz ogniem zionie, napiął jeszcze bardziej - i nagle coś w nim zaburczało, zazgrzytało, jakby utknęło.
Po mikrosekundzie która wystarczyła by wprawić Howarda w przerażenie i przekonanie, że demon się zakrztusił i trzeba mu będzie udzielić pierwszej pomocy, spod diabelskiego ogona, przy akompaniamencie ryku i nieziemskiego piardu, na bazaltową podłogę wypadł mały, lekki i suchy bobek, smrodliwie nieciekawy i plastikowy z wyglądu.
Demon sprytnie ukrył zażenowanie, wskazał gówno szponem i natychmiast rzekł:
Spoiler "Footswitch, bracie. To właśnie będzie footswitch"
.