Siemka!
Nie będę się rozpisywał, bo przebywam w Londku i już zapomniałem jak się pisze po polsku, a po angielskiemu jeszcze się nie nauczyłem. Mój Flame Elf to w sumie fajna gitarka, ale ma tylko 6 strun nastrojonych w std. E, a czasami chce się trochę pobździągać w niższych częstotliwościach. Pomęczyłem trochę małżonkę i zgodziła się na zanabycie drugiej gitary, ale pod warunkiem że sprzedam tą pierwszą, no bo mieszkamy w wynajętym pokoju i staramy się ograniczać zbędne klamoty żeby nam nie ograniczały i tak już ograniczonej przestrzeni. Zacząłem więc risercz na jebaju i gumtree w poszukiwaniu jakiejś przyzwoitej siódemki w za ok 300£. Celowałem w jakieś Schectery, miałem nadzieję na jakiegoś Loomisa, ale natknąłem się na Ibaneza Iron Label w brązowym wykończeniu, który wydał mi się ciekawym wiosłem.
Specka:
mahogany body,
3-piece Nitro Wizard-7 maple/bubinga neck,
648 mm scale, rosewood fretboard,
24 Jumbo frets,
2x EMG707, Killswitch,
Edge-Zero II tremolo,
Black hardware,
Fotki:
Wykonanie stoi na bardzo przyzwoitym poziomie. Jak naczytałem się o babolach w gitarach z Indonezji, to się trochę bałem. Tutaj jedynym do czego mogę się przyczepić, jest trochę poobcierany binding na gryfie i trochę ostre krawędzie, przez które gitara wrażenie kanciastej i mało przyjaznej w dotyku. Mogli je chociaż trochę zaokrąglić.
Małym rozczarowaniem okazało się dla mnie drewno korpusu. W specyfikacji jest MAHOŃ, a na moje oko to taki mahoń jak ze ślimaka ryba. Chyba jest to ten sam szit, który pakują do większości "mahoniowych" gitar z Azji (Nato czy ki chuj). Drewno jest lekkie, twarde i jasne, ale zamalowane brązową bejcą przypomina mahoń. Wszystkie te ostre krawędzie będą się szybko przecierać, odsłaniając jasne drewno.
Gryf bardzo wygodny, chociaż ja jestem niewybredny w tej kwestii. Poprzedni właściciel był zwolennikiem ekstremalnie niskiej akcji strun i miękkich sznurków, ale ja zrobiłem sobie rolniczy setup pod siebie, czyli podręcznikowe 1.5mm/E1 i 2mm/E6. Często plumkam sobie na sucho i nie lubię jak mi cos pobrzękuje, a na poprzednim setupie było jedno wielkie pierdzenie, a struny latały jak gumki od kalesonów. Żeby ustawić mostek pod moje upodobania, musiałem dołożyć sprężynę, bo fabryczny ich naciąg i zakres regulacji, jest dostosowany chyba tylko do 6 strun. Floyd rusza się teraz trochę twardo, ale bardzo ładnie trzyma, nie rozstraja się, ogólnie jest git.
Brzmienie to zupełnie inna para kaloszy niż Flame Elf, który jest bardzo uniwersalny, od pięknych cleanów, przez rockowy crunch aż po metalowe jebnięcie, we wszystkim sobie radzi. Ibek to zdecydowanie gita do ciężkiego grania. Czyste nie są złe, ale jest to zupełnie inny charakter, przestery mają pazura i sypią gruzem, ale mam wrażenie że są trochę suche i płaskie. Być może to zasługa aktywnych pickupów, z którymi mam styczność po raz pierwszy i już rozumiem za co mogą być tak nielubiane.