Nie wiedziałem gdzie umieścić ten temat. W zasadzie dotyczy stricte mojego "warsztatu" czy umiejętności.
Przedstawię wam sprawę i prosiłbym o wasze opinie. Potrzebuje je aby coś przemyśleć i wysnuć wnioski.
Sprawa ma się następująco: doskonale wiem, że większość z gitarzystów miała tak, że chciała to rzucić albo "kurwa, nie umiem grać". Chowało się wiosło i ochota/inspiracja przychodziła więc wiem, że taka może być odpowiedź od was.
Rzecz jest w tym, że działam strasznie schematycznie. Jak maszyna.
Większość mojego stażu to łupanie coverów, dopiero od jakiś powiedzmy 2 lat próbuje coś od siebie. Zaczęło się od pentatoniki ale każdy głupi itd. Od siebie nie mam nic - wszystko co umiem to wyuczone schematy, jakieś pomysły czy zagrywki mam od kogoś. Nakurwianie pałerchordów, tłumienia itd. nie są moimi pomysłami. Odpór - pewnie też ich używaliście, ale ja robię to nagminnie. Swojego nie mam nic.
Prosta rzecz jak wykucie dźwięków na gryfie sprawia mi ogromną trudność do tego stopnia, że nadal jej nie opanowałem. Nie umiem kojarzyć dźwięków. Jeśli "gram" to na całym gryfie dźwięki skali. O! ale mi kurwa artyzm..
Uczyłem się za młodu pdst. akordów - zarzuciłem bo po co? Metronom?! Po co? Teraz mam efekty. Nawet gdy ćwiczę to jest mi potem kiepsko.
Ogromną część zapominam. Mam dziury, zaburzoną pamięć sekwencyjną. To jest fakt - chcę nauczyć się kawałka i leci fragment. Walnę się w jakimś momencie to nie zacznę od dźwięku przed babolem który popełniłem, tylko muszę od nowa zagrać cały fragment. Nie umiem odtworzyć z pamięci. Kawałków tym bardziej.
Dziś naszedł mnie pomysł na coś. Część zapisałem w zeszycie (ale co z tego, jak zapomniałem jak leciało bicie i ogół.. co mi z tabulatury? konsekwencja wyższego) miałem drugą ale na chwilę przerwałem i pomysł uleciał. A w moim mniemaniu się kleiło i za nic nie potrafię wydobyć z głowy tej melodii. No nichuja.
Bardzo często zastanawiałem się, czy to nie wina dyskalkulii. Jeśli macie zamiar obrzucić mnie po przeczytaniu tego jajami i "za moich czasów nie było.." to proszę, nie chcę tego. Pytam poważnie. Mam to schorzenie i muszę z tym kurwa żyć, co nie jest mi miłe ani przyjemne. Nie pamiętam jak ale mam. Podejrzewam, że gdy nabiłem sobie któregoś z kolei guza na głowie w miejscu płatów potylicznych (ale to gdybania). Moje problemy z matematyką zaczynają się od 4 kl. podstawówki.
Przy pomocy nauczyciela i to w miarę sporej jakoś ogarnąłem. Robiłem często podstawowe błędy, ale ich nie zauważałem bo byłem święcie przekonany, że robię dobrze. Ale leciałem dalej! Nie wspomnę ile razy byłem zagrożony z matematyki.
Powiecie, że debil ale tak nie jest. Ślęczałem nad tym przedmiotem wiele godzin. Miałem ogrom korepetytorów przy których jakoś robiłem (z ich pomocą i wskazywali mi błędy, bo ich nie potrafiłem dostrzec). Każdy twierdził, że przy nich rozumiem ale nie rozumie dlaczego łapię ogromną ilość negatywnych ocen. Ciągnęło się aż do liceum, tam pani profesor spytała mnie o dyskalkulię, bo po wynikach i sprawdzianach podejrzewała mnie. Wysłano mnie na badania do poradni.
Tam wykluczono dysgrafię, dysortografię i dysleksję. Ale potwierdzili dyskalkulię. Mogę nawet zrobić zdjęcie oryginału zaświadczenia. Nie czułem i nie czuje się dobrze.
Ledwo co przez matematykę zaliczyłem 3 rok w LO. Maturę na 30% cudem albo dlatego, że byłem pierwszym rocznikiem.
Na studiach też miałem problem z statystyką. Ledwo co ją zdałem.
Moje pytanie finalne: czy zaburzenia funkcji matematycznych czy w drugą stronę ich duża zdolność ma wpływ na muzyka?
Czy matematyka łączy się w sposób mocny z muzyką, w takim sensie iż zaburzenia tych funkcji mogą wpłynąć na umiejętności?