Fajnie się temat rozkręcił co mnie cieszy. Ale do rzeczy. Spróbuje jeszcze od nowa pobawić się ustawieniami w piecu, może odwróce to wszystko do góry nogami i coś mnie oswieci, moze wystarczy ze zainwestuje w jakiś dobry EQ - tyle że to dodatkowe klikanie, a juz w tym momencie uskuteczniam taniec pingwina na scenie:) Wczoraj na próbie miałem znowu tą sytuację - konczylismy robić nowy utworek, graliśmy cicho ponieważ nie było perkusisty także głosność wzmaków w pozycji 3 i jedziemy z koksem. Akurat grałem na Lukatherze. Mam 4-ro kanałowe Combo Engla Sovereign 100 i podpinam to pod pake Engla 2x12 V30. Głośności sa dopasowane wszytsko chula jak nalezy. Gramy refren, moja partia to mocny riff, druga gitara gra rozłozone akordy, basik wokal - wszystko selektywne, dobrze słychać. Koniec refrenu wchodze na solo, kumpel zaczyna grac lejące sie riffy, basik podgrywa ja zmieniam na kanał 4 zaczynam solo i zniknąłem. Podbilem się, lepiej, tyle że i tak druga gitara mnie przykrywa, jestem głośniej ale śłychac dużo góry, dzwieki grane z mojej gitary nie miały tego pełnego tłustego brzmienia jakie powinny mieć. Dziwna sprawa. Może jeszcze bardziej powinienm skrecić gain na 4 kanale, dodać wiecej srodka, zdjac góry ,za to pobawić sie presence. Czasami jest tak ze nic nie brzmi a na drugi dzien co by sie nie szarpneło za struny przechodzą ciarki po plecach to jedna sprawa
ale tak czy inaczej musze cos z tym zrobić bo nie jest do konca tak jak powinno, przynajmniej takie mam wrażenie. Jak sobie gram w domu, czy na probie ustawiam brzmienia , wzmacniacz naprawdę dopierdziela, jak zaczynam grać z kapela czasem to wszystko gdzies niknie. Kurde, można osiwiec przez to wszystko hehe