Obi-Wan Kenobi czy tam Kenobi, jak zwał tak zwał, każdy wie o co chodzi. Jesteśmy po finale no i...
Spoiler 7/10 . Niestety moi mili, o ile Bobie można było zarzucić wiele rzeczy (mod gang, mało Boby który trochę zmiękł a każdy chciał badassa czy generalnie średnią robotę Rodrigueza jako reżysera), to jako całość Boba wypadł dużo lepiej. Był pomysł i się go trzymano. Tutaj mamy sytuację odwrotną. Jakby koncepja się za dużo razy zmieniała. Bo mamy wspaniałego McGregora, fajnie pokazanego Kenobiego, fajnego Vadera, małą Leię, cameo 501 legionu, BARDZO W CHUJ zajebistego Frienda w roli Grand Inquisitora (bardzo pozytywne zaskoczenie, bo każdy wie jak wyglądaja/powinni wyglądać Pa'uanie i jakiego Grand Inquisitora dostaliśmy w Rebelsach przy pomocy Jasona Isaacsa, to jak go zagrał Rupert Friend to rewelacja). Ale jako całość, to ten serial wypada słabo. Pierwotnie miało być 6 epizodów po godzinie. No i dostaliśmy 6, ale niektóre po 30-35 minut. I to widać, jakby w studiu montażowym ktoś w chuj rzeczy powycinał. Dostajemy piękne sceny z relacji Obi-Wan/Anakin, które jakby w pośpiechu gdzieś tam są wrzucone. Ten serial nie ma problemu z Revą (której postac mi się w sumie podoba, pomimo bólu dupy internetu), tym, że Anakin w retrospekcjach był za stary itp. Tylko koncept serialu, który ma niby pokazywać dramat wewnętrzny Obi-Wana nijak nie pasuje do tempa prowadzenia tego serialu, które jest po prostu za szybkie. I zamiast na spokojnie przeżywać sceny, to mamy wrażenie, że nas szarpią za rękę i każą biec dalej. Mam wrażenie, że Kathlyn Kennedy znowu za dużo się mieszała, zwłaszcza w montażowni. Bo w TBoBF tego problemu nie odczuwało się. No ale tam Filoni/Favreu byli bezpośrednio zaangażowani w produkcję.