Autor Wątek: Co Was w życiu najbardziej wkurwia, czyli kącik małego frustrata  (Przeczytany 1672664 razy)

Offline Ghost_of_Cain

  • Pr0
  • Wiadomości: 1 300
Zima dziwka i cholerne H2O w postaci stałej. A było to tak:

do mnie "nawieś" można dojechać kulturalnie, asfaltem takim, oraz nieasfaltem. Wracałem z dziatwą do domku i coś mnie podkusiło, żeby pojechać drogą polną. Wszystko pięknie odśnieżone, aż tu nagle, jakieś 700 metrów od domu, nawiane śniegu na drogę. Zanim się obejrzałem, już się weń wpierdoliłem, niziutkim autem. Paczam po ćmoku, a to normalna zaspa, pług owędy zwyczajnie nie jechał, choć sto metrów wcześniej nic na to nie wskazywało. "Tato, utknęliśmy?" - przytomnie zapytał starszy szkodnik. "Eeee, nic poważnego, damy radę!". Tak, kurwa. Po kilku minutach bezowocnego bujania się w śnieżnej kolebce, mówię - musimy iść. "Jak to iść? Tak nogami?". No przecież. Nogami. I lecimy, przez pola, na których zające i sarenki se zwykle obserwujemy. Starsza córka: "przygoda!", młodsza - "siku!!!" :D Kuźwełe, co za wieczór, myślę sobie. Odstawiam paskudy do domu i wracam po auto, uzbrojony w łopatę śnieżną z Castoramy, model Mark II custom, droższa znaczy się, niż najtańsza, oraz deseczki do podłożenia pod koła. Myślę, że auto wisi, więc pracowicie, robiąc jebane orły na śniegu, wyciągam białe gówno spod niego. Dobra nasza, jest prześwit, odpalam. Wóz nadal się buja - tym razem już jasne, że na lodzie pod kołami. Próbuję tak, siak, bez efektu. Mija godzina -  kurwa, myślę, nie ma rady: podnoszę kółka na podnośniku, wkładam deseczki - włala! Przyznaję sobie złoty medal za zasługi dla obronności kraju, tylko po to, by stwierdzić, że po 3 metrach auto znowu stoi. Ja jebię, dumam - jakieś 20 metrów białego guana do przebycia i mam tak po 3 metry żabie skoki robić? Wtem! Od strony, która wydawała się totalnie nie do przebycia na czterech kołach zbliżają się światła samochodu. Oto kawaleria nadciąga! Jeep albo inny landrover spokojnie w zamieci pomyka; dwóch ziomów zeń wysiada i mówi "Dobry wieczór" - jakby w ogóle obecność uśnieżonego pajaca i zakopanego auta w tym miejscu ich nie dziwiła. "Hak?" - pytają. Kiwam głową. Po 2 minutach jest po wszystkim. Patrzę na psa w środku landrovera, oraz malowidło wielkiego, smutnego dzika na osłonie koła zapasowego. Myśliwi.

Kurwa, już nigdy o żadnym gajowym złego słowa nie powiem (choć sarenki ze znanego stada jutro na wszelki wypadek przeliczę).

Podziękowania dla Castoramy, łopata custom popsuła się po pięciu machnięciach, bez szczególnej przemocy.

Dajcie mi pajaca, swoją drogą :)