"Black Swan" kończy się tak, że główna bohaterka (Natalie Portman - lizałbym do kości), która gra główną rolę (baletniczki) ma zryty beret na jakąś chorobę i tam, że niby się jej coś wydaje i ma matkę, i w końcu gra główną rolę i się chlasta szkiełkiem i umiera na końcu. Słabe to było jak przedostatni sezon Małysza. Nie warto. Trzy czaszki w skali siedemnaście czaszek.
ED:
głupeczki i geje - zanim się oburzycie - na moją jak zwykle celną recenzję - oglądnijcie "Wstręt" Romka.