Mnie cieszy perspektywa zdalnej pracy w kraju rezydencji Wuja Bata i ogólnie nawet bez tego od lipca mi się stopa życiowa podniesie co najmniej kilkukrotnie:
- przez najbliższy rok będę miał ponad dwa razy większe zarobki i zwrot za czerwiec (a po pomyślnej ewaluacji w szkole doktorskiej kolejny bump o ponad tysiaka, więc za dwa lata jeszcze lepiej),
- przesiadka na własne mieszkanie w wymarzonej dzielnicy z wynajmowanej ruiny w rozjebanej starówce dwa piętra pod rodzicami,
- zgromadzenie wypłat i różnego rodzaju zwrotów z kilku miesięcy wstecz.
Jeśli tylko starczy mi kasy na zrobienie mebli i inne niezbędne wydatki związane z mieszkaniem, w końcu zamówię sobie identycznego Shoggiego jak tego, którego musiałem spieniężyć, żeby zapłacić za pomieszczenie, które od czterech lat przerabiam na mieszkanie. Od żadnej decyzji w życiu tak nie krwawiło mi serce, bo to był wymarzony instrument, po prostu idealna pod moje potrzeby.
Po starciu z każdą możliwą instytucją biurokratyczną, COVIDowym marazmie administracyjno-księgowym urzędników i partactwie fachowców każdego możliwego rodzaju (gościa od gładzi dosłownie psy mi zgarnęły z budowy za popełnienie morderstwa, ściany z bloczków położone bez trzymania kąta, elewację trzeba było odkopywać i robić jeszcze raz, bo tynk mi zszedł z całej ściany do wysokości metra w sypialni i łazience - to tylko początek litanii), w końcu zamieszkam w swoim "małym, uroczym budyneczku", jak to ujęła konserwator zabytków (o nim przed remontem, gdy stały w nim poidła dla koni i stłuczone butelki po wódce) - ze zrobionymi własnoręcznie na jej prikaz okiennicami w jodełkę na modłę tego, co pijany wujo wymyślił sobie w latach 90' jako drzwi garażowe, zapewnionym prywatnym miejscem parkingowym mimo że ja ani partnerka nie mamy prawa jazdy, ogrzewaniem wszystkiego na prąd, bo projekt gazu był tyle razy poprawiany, że muszę wystąpić o nową zgodę i przepisywać projekt w świetle zupełnie nowych przepisów.
W końcu kurwa los się do mnie uśmiecha po szuraniu dupskiem po takim dnie, od którego kolejno posiwiały i wyłysiały mi skronie i kilka razy zdążyłem przeżyć załamanie nerwowe. Mam przed sobą przyszłość, którą chce mi się przeżyć - z ukochaną dziewczyną i psem, bez konieczności jebania jak robot od 8 do 16 i ciągłego użerania się z polskimi gównojadami, byle dostać JAKIEKOLWIEK zlecenie i mieć za co płacić długi i rachunki. Chcę nareszcie zwiedzić choć kawałek świata, móc skupić się na pracy, która daje mi satysfakcję i zacząć traktować swoje ciało i umysł, by mi starczyły na dłużej niż najbliższą dekadę.