Powiem tak: żyj i daj żyć
Czyli póki co wszystko się zgadza
Po prostu na co dzień nie kłócić się o rzeczy nie ważne, bo dopóki coś cię bezpośrednio nie dotyka (czyjeś przekonania nie są tobie narzucane, czyjeś wierzenia nie nie ograniczają cię), to nie ma w tym żadnego sensownego celu (chyba, że macie przerwę i lepszy temat do pogadania nie wpadnie
).
Ale czy prywatnie nie warto rozkminiać pewnych rzeczy? IMO zawsze warto. Nawet jeśli tymczasowo spowoduje to mętlik w głowie, to na dłuższą metę przyniesie pozytywne rezultaty, zawsze lepiej jest myśleć niż po prostu bezkrytycznie przyjmować, do jakichkolwiek wniosków to nie doprowadzi.
A osobiście to właśnie to, o czym mówisz (w sensie te nieścisłości, niemożność udowodnienia pewnych rzeczy itp.) sprawiło, że już w podstawówce po lekcjach historii z tematami o reformacji i kontrreformacji doszedłem do wniosku, że nawet jeśli tam gdzieś jest jakieś ziarnko prawdy u źródła (jak w przypadku wielu legend i mitów opisujących dawne wydarzenia), to jest to już tak przetrawione, że niemalże na pewno ma to bardzo niewiele wspólnego z pierwowzorem, co automatycznie wyklucza monopol na prawdę i szkoda sobie dupę zawracać religią (która dla mnie się zawsze wiązała z samoumartwieniem i uciemiężeniem, natomiast brak religii = wewnętrzny spokój, akceptacja i zrozumienie siebie i otoczenia, no ale to moje odczucia). Później już tylko się to rozwijało i umacniało w jasno określonym kierunku.
A co do stereotypu katolika-fanatyka, to IMO wszelcy "wierzący niepraktykujący", "wierzący w Boga, ale nie kościół", "wierzący, ale po swojemu [bo się z dogmatami nie zgadza]" itp. itd. to nie są katolicy, a po prostu chrześcijanie, być może nieuświadomieni protestanci, albo inny własnowiercy
Bo albo przyjmujesz jakąś wiarę w pełni z jej całym bagażem, albo tak naprawdę ją przynajmniej częściowo odrzucasz.