Minęło ciężkich, długich 10 tygodni i wreszcie jestem posiadaczem Fendmessa 50W
Dlaczego tylko 50W? Bo cholera to w zupełności wystarczy (ostatnia próba tego dowiodła). Śmiem twierdzić, iż to jeszcze za dużo i te marne 30 waciszy w zupełności by wystarczyło. Można tutaj gadać, że headroom jest mniejszy i ... (w miejsce kropek wpisz co uważasz), ale osobiście tego nie zauważyłem
. Wzmacniacz zapierdala aż miło. Wyrywając się ze sztywnych ram tr00 metalu zamówiłem wzmacniacz na końcówce EL34. Ostatnio stwierdziłem, że pasmo, które oferują te lampy bardziej mi pasuje.
Nowy wzmacniacz => Pierwsza próba = Wypadek.
Na koniec próby podniosłem wzmacniacz nie odłączając kabla głośnikowego w skutek czego końcówka jacka złamała się i utkwiła w gnieździe.
Musiałem rozebrać wzmacniacz i to cholerstwo wyjąć.
Dzięki temu incydentowi mogłem bliżej przyjrzeć się wnętrzu Fendmessa. Panuje tam zaplanowany ład i porządek. Nie ma mowy o żadnej papraninie.
O brzmieniu nie będę się rozpisywał bo zrobił to bardzo dobrze Bacio. Powiem tylko, że nie oddam szybko tego wzmaka. Co ja pitolę? Nigdy nie oddam
Wzmacniacz jest super, irytują mnie tylko 2 rzeczy. Jestem typem plug&play i lubię szybko ustawić brzmienie. Tutaj jest to troszkę utrudnione.
1. Zauważyłem dziwną, ścisłą (nie spotykaną w innych wzmacniaczach, które posiadałem) zależność między gałami Gain, Volume i Master.
2. Nie potrafię (na razie) ustawić sygnałów pętli tak, aby brzmienie było podobne do tego bez podłączonego pedalboardu.