Dziś mało nie umarłem!!! Jak najbardziej dosłownie. A wszystko przez McDonalds!!!
Już wyjaśniam: pojechałem do maka po szamę. Stoję na światłach, włącza się zielone, ruszam i nagle kątem oka widzę, że z lewej napierdala prosto na mnie "na pełnej kurwie" TIR! I nie zwalnia! Kolo chciał po prostu przejechać na żółtym, z którego zrobiło się czerwone i myślał, że jeszcze przeleci. No więc patrzę prostopadle w lewo na rozpędzone 20 ton i życie mi wcale nie przeleciało przed oczami, ale fakt, że czas zwolnił z dziesięć razy. Zredukowałem (chyba!), depłem gaz i zarzuciłem samochód, żeby jak najszybciej uskoczyć TIRowi z drogi. Minął mnie z tyłu nie wiem - z metr?... Kurwa, jeszcze trzymała adrenalina, stoję tak na środku skrzyżowania i patrzę, że TIR nie ucieka, tylko zjechał na bok. To szybko zawróciłem, zajechałem mu drogę i idę do faceta. Myślałem, że go tak zjebię... Ale już z daleka zaczął przepraszać, że się zagapił, że się też zatrzymał, bo cały jest w nerwach, itd., itp. i widzę, że kolo jakiś strasznie zmęczony już wyglądu, więc mu tylko powiedziałem, że przecież mógł mnie zabić i coś tam, nie pamiętam...
Jak adrenalina puściła, to tak się zacząłem trząść, że z pół godziny mnie jeszcze telepało...
Ergo: omijajcie Maka!......
