Nie oglądałem akurat, przyznaję, ale niezależnie od tego - wolę już EIMHołmgerl (kto wymyśla te nazwy, panie...?) z ich auotunem i ogólnie niepojętą dla mnie estetyką, czy nawet tego pajaca Czaczyka, niż "óznanyh artystuf" grających ten cały popshit który leci nie tylko z okazji Sylwestra...
Co do dywagacji społeczno-religijnych - odpowiem na bardzo szybko:
Komunia. Miałem, nie bardzo pamiętam
A najbardziej z powodu że to co dostałem albo się psuło (zegarek, Amiga), albo nie było mi do niczego potrzebne (moda na książki była)
Aha, i że niedługo potem dostałem ospy i z nudów siedziałem w domu i czytałem te książki
A, i najważniejsze, że wszyscy mieliśmy garnitury granatowe/czarne/białe, a jeden kumpel miał zielony, czym wywołał największą konsternację wśród naszych rodziców. Tyle odnośnie przeżyć komunijnych.
Bierzmowanie. Miałem, wszystko robione od początku do końca tylko po to żeby było i na odwalsię. W sumie do tej pory nie wiem po co, poszedłem chyba tylko dlatego że bardziej-religijni-kumple z zaskoczenia mnie na to wyciągnęli i zanim się dobrze zastanowiłem, już zacząłem "uczęszczać" i trochę głupio było przestać, zwłaszcza że - przyznam uczciwie - zasady nie były jakieś bardzo rygorystyczne. Niedługo potem jak Moja Siostra chciała iść, to narobili takich obostrzeń, że olała system*
Religia, etyka, itp. Na religię się wychodziłem bo wtedy nie było alternatywy. Miałem przyjebów za księży, miałem też całkiem normalnych ludzi (tak, da się tak!). Na studiach miałem też filozofię, nawet ze dwa razy chyba, i nie uważam żeby był to pożyteczniej spędzony czas niż na religii. A już na pewno było bardziej nudno
Podsumowanie. Ktoś chce być religijny/wierzący/uduchowiony/cokolwiek - niech jest. Jakiś czas temu doszedłem do wniosku że nie będę o tym dyskutował. Pod jednym warunkiem (no, dwoma) - 1) że nie narzuca mi swojego zdania, 2) że nie jest totalnym hipokrytą - w sensie jak przypadek znajomej, która chlała, bo nawet nie piła, paliła, jebała na lewo i prawo i tak dalej, przez cały rok, ale w poście to ona była święta i nic-nic "bo post".
Ja żyję sobie, a przynajmniej się staram, w sposób w miarę uczciwy dla siebie i otoczenia - w sensie nie kradnę, nie oszukuję (chociaż czasami trzeba żeby przeżyć
), nie biję Mojej
do tego właściwie nie mam "zgubnych nałogów", prezentuję jakiś-tam poziom i staram się mieć system wartości, że nie raz i nie dziesięć pomagałem bezinteresownie przygodnie poznanym ludziom, i tak dalej. I TO jest dla mnie ważne, a nie bezedury typu że mieszkam z rzeczoną
bez ślubu od x-czasu, że pożycie się jak najbardziej układa (
), że w kościele się nie pokazuję od dawna i nie mam zamiaru tego zmieniać, i że to według kogoś jest "bezbożne".
O szafowaniu wiarą/religią/patriotyzmem i innymi tego typu hasłami nie piszę i pisać nie będę. Co nie znaczy że jak słyszę że te kretynizmy o "upadku narodu" i "zabieraniu suwerenności" to nie mam ochoty komuś przypierdolić
*a dzisiaj jest z facetem nawet bez chrztu. I co z tego?