Byłem. Widziałem. Słyszałem. Miałem ciary
W sumie pojechałem w głównej mierze zobaczyć Sześciany i zupełnie się nie zawiodłem. Może poza faktem, że grali za krótko (miało być 70 min wg rozpiski, było 45. Czyli w tym momencie porzuciłem nadzieję, że mamy do czynienia z dwoma headlinerami i supportem, a był headliner [AAL] i supporty). Jak miało to brzmieć, jak należy jak IMO dostali z 70% możliwości nagłośnienia (chyba niewiele więcej niż Navene K) a AAL dostało ewidentnie ful w opór na pełnej kurwie, bo wyraźnie odczuł to mój brzuszek. Potraktowani trochę moim zdaniem po chuju, to i po chuju mogło to brzmieć. Ale pomijając ten fakt, to Dan śpiewał numery z Altered lepiej chyba niż Ashe, jestem bardzo zadowolony, że wrócił, ruchy Hugh Granta były sexi (
) i ogólnie był kosmos. Ja byłem w bardzo zadowolony.
Co do występu AAL. Brzmieli potężnie. To fakt. Na "Song of Solomon" ósemy brzmiały przezajebiście. Świetnie wypadł Ka$kade, P.E i Lippincot. Podtrzymuję jednak twierdzenie, że raczej nie jest to band koncertowy. W muzyce AAL podobają mi się te wszystkie smaczki, drobiazgi, których za Chiny nie mogłem wyłapać na koncercie. Ja bynajmniej potrzebuję do AAL siąść i posłuchać. W słuchawkach. Ze Spotify. Na spokojnie.
Co mnie wkurwiło? Ludzie drący się ciągle "CAFOOOO, CAFO"
jakby nie mieli innych zajebistych numerów. I inne jakieś chujowe, pseudośmieszne teksty ze strony publiki.
Tak poza tym było mega