Wszyscy wokół grają na znanych i lubianych wzmacniaczach. Peavey, Mesa, Fender, Orange... A ja chciałem czegoś innego. Czegoś, czego nie znam i nie zapłacę za to fortuny. I tak oto stałem się właścicielem tej małej perełki. Tak w zasadzie to wzmacniacz posiadam już dość długi czas. Ma swoje niewątpliwe zalety, o których tutaj napiszę, ale myślę też, że poznałem większość jego konstrukcyjnych bolączek, o których należy sprawiedliwie napisać. Firma DV Mark to nic innego, jak MarkBass robiący różne rzeczy dla gitarzystów. Sam wzmacniacz zaś jest (był?) reklamowany jako zaprojektowany, by spełnić wymagania jakiegoś tam grającego zawczasu z Majkelem Dżeksonem gitarzysty - Grega Howe'a. Pan Greg zna się na rzeczy, toteż raczej bubla by mu nie wcisnęli. Ja potrzebowałem po prostu jakiegoś w miarę uniwersalnego palnika, żeby grać i śmierćmetal, i jazz. Jak to pogodzić bez cyfrowego modelera jednym wzmacniaczem? Ano, jak widać, można...
Jak to wygląda?Jak wygląda wzmacniacz każdy widzi. Dwa kanały z oddzielnym EQ (Bas, środek i górka), gainem i masterem. Wspólne zaś jest presence. Gałki kremowe, stylowe, oldskulowe. Tak jak lubię.
Grając na kanale 1 logo świeci się na zielono, a grając na kanale 2 świeci się na czerwono. Jakość użytych materiałów też robi wrażenie. Nie ma tutaj biedagumy albo sztucznej skóry na rączce do trzymania sprzętu. Jest naturalna, miękka, włoska skórka. Co ciekawe, ktoś chyba pomyślał o ciasnych scenach, bo rączka do trzymania heada znajduje się z jego prawej strony i dodatkowo z lewej są też gumowe nóżki. Wszystkie pstryczki i pokrętła chodzą i z miłym dla ucha klikiem, i z miłym dla paluszka oporem.
Pierwsza ogromna zaleta, która jest odczuwalna, gdy bierzesz wzmacniacz do rąk.
Wzmacniacz waży 10kg. Tak, tylko dziesięć kilogramów.
Kolumna? Też 10 kilogramów. Doceni to każdy, kto często musi nosić swój sprzęt na próby i koncerty.
Gitara na plecy, wzmacniacz do prawicy, kolumna do lewicy - a pedalboard w zębiszcza. I jesteś samowystarczalny. Koniec bólu pleców! Koniec stękania nad bagażnikiem samochodu. Koniec sapania na schodach.
Jak to brzmi?Zacznę od najważniejszego - ten wzmacniacz prawie wybucha środkiem.
Potencjometr middle jest w tej konstrukcji NAJWAŻNIEJSZYM potencjometrem, jeśli chodzi o kształtowanie brzmienia. Trzeba o tym pamiętać.
Zatem
kanał czysty jest zarąbisty. Zagrasz na nim wszystko. I stereotypową szklaneczkę do funku w stylu Fendera tudzież Mesy mark IV, i tłuściutkie melodyjki do bluesa i jazzu, nawet covery Maanamu. Jego jedyną wadą (jak i zaletą jednocześnie) jest jego nieprzesterowywalno
ść - ale tylko na cichym masterze. To jest po prostu kanał czysty jak łza. Lekki drive działa dopiero jak mocniej dorzucimy do pieca i odkręcimy i gain, i master. W warunkach domowych - nie polecam, bo 40W potrafi wprawić szyby w drżenie a sąsiadów... z sąsiednich budynków w stan rozsierdzenia.
Kanał przesterowany jest bardzo intrygujący. Można ukręcić przester na tyle "delikatny", by był dobry do rocka (ale nie soft-rocka - to wzmacniacz dla mężczyzn) jak i miażdżący kręgosłupy, lejący się distortion do śmierć metalu. I to jest rzecz, która mnie w tym wzmacniaczu zaskoczyła najbardziej. Niby przeznaczony do jazzu i lżejszych gatunków gitarowych a gniecie przesterem bez żadnej dopałki lepiej, niż niejeden znany i markowy sprzęt. I co najważniejsze zakres gainu na kanale przesterowanym jest w 100% użyteczny. Śmieszne dla metalowej duszy uczucie, że gainu jest jakoby za dużo zaczyna się dopiero pod sam koniec skali, gdy nie trzeba dotykać strun, żeby było słychać gitarę. Poza tym ustawiony zarówno na godzinie 9, jak i 3 brzmi równie dobrze.
Pętla efektów jest naprawdę, naprawdę dobra. Łyka wszystko ze smakiem. Reverby, delaye, chorusy, flangery, tremolo... przetestowane. Zero nieprzyjemnych odczuć.
Poza jednym. Z poziomu footswitcha (i tylko z tego poziomu) można załączać/wyłączać pętlę efektów. Jest to całkiem przydatne, gdy na przykład odpalić chcemy kilka efektów w jednym momencie. Ale im więcej mamy efektów w pętli, tym bardziej
słyszalny jest skok głośności pomiędzy załączoną a wyłączoną pętlą. Nie jest to duża różnica (na głuche ucho około 3dB do max 5dB) ale jednak... Z tyłu heada jest też mały pstryczek, który dodatkowo może sygnał z pętli przytępić o 6dB. Nie używam.
Wzmacniacz nie należy też do tych, co grają jak żyleta i reagują szybciej, niż pomyślisz, że jednak ślub to nie był dobry pomysł. W moim odczuciu Maragold ma duży tak zwany SAG. Porównałbym feeling do 5150, zwłaszcza na przesterze. Po prostu czuć, że zanim piec wypluje z siebie mięso w drop A - musi wziąć konkretny zamach.
Maragold cudownie reaguje na artykulację a potencjometr głośności w gitarze pięknie czyści przester. Z tego samego powodu uważam, że
jest to konstrukcja trudna do okiełznania dla kogoś, kto gra niechlujnie.
Jaki werdykt?Cóż, jak wspominam moją już prawie półroczną współpracę z tą konstrukcją mogę przyjąć, że generalnie były to same przyjemne chwile. Na samym początku było WIELKIE WOW. Jaki miły w dotyku, jaki fajny dizajn, jaki w ogóle fajniusi. Potem było
"może jednak wrócę do cyfrowych modelerów...". Ale jak odpaliłem efekty w pętli pomysł z przesiadką na cyfrę wyparował jeszcze szybciej, niż zdążył się wcześniej pojawić.
Z reverbem wzmacniacz swoim ciepłym, idealnym do solowania brzmieniem po prostu czaruje. I wierzę, że zaczaruje nawet najbardziej sceptyczną i nieprzejednaną osobę. Summa summarum - ze mną mu się udało.
ZALETY:+ Bardzo dobra jakość materiałów
+ Super jakość wykończenia
+ Wybitna (i oryginalna) jakość brzmienia
+ Oddzielne EQ dla obu kanałów
+ Pętla efektów świetnie trawi efekty
+ Waga 10kg!
WADY:- Słyszalna różnica w głośności podczas wyłączania/załączania obładowanej efektami pętli efektów
- Lekki drive na czystym kanale na niskiej głośności nie istnieje
- Trudne do okiełznania środkowe pasmo w barwie brzmienia
- Kanał przesterowany nie nadaje się do lżejszych rzeczy - no chyba, że masz potencjometr głośności w gitarze, który po prostu pięknie czyści