Każdy ma jakąś rzeczy, w której jest dobry i którą lubi. Przemyśl to jeszcze 10 razy.
Vlad, ja gówniarz jestem i mało o życiu wiem, ale to nie do końca tak jest moim zdaniem. Całe życie byłem urodzonym lingwistą, podstawówka, gim, liceum, na takowe też poszedłem studia. I wylądowałem nagle na polibudzie bo filologia angielska na UŚ....hm nawet chodzi o bycie 'nie tym'. To byłby wymarzony kierunek gdyby organizacja studiów była dobra a wykładowcy kompetentni. Zastałem rozpiździel o relatywnie niskim [a akredytowanym. wolę nie myśleć jak te gorsze uczelnie stoją pod tym względem] poziomie, sporo wykładowców z ulicy niemalże wziętych [ale oddaję honor, dobrze też się trafiali. Szkoda tylko że nie z mojego instytutu], okienka między zajęciami dobijające czasem do 12 godzin i generalny bajzel na kółkach. Do tego nałożyli się ludzie w grupie z którymi w większości pogadać nie miałem o czym bo każdy argument w dyskusji był zbijany przez hasła w stylu "ja i tak wiem swoje", pseudohumaniści wielce egzaltowani taka ich mać. Po roku leżenia kutachem do góry i zaliczeniu obu sesji w pierwszych terminach poszedłem na urlop dziekański [bo do woja mnie tak łatwo nie wezmą, zresztą za dobrze mi na tych studiach szło żeby je kończyć bez choćby dyplomu licencjata], celem sprawdzenia się gdzie indziej.
A teraz jestem na polibudzie, nie wiem jak długo bo bardzo obawiam się o matematykę [oni się zatrzymali na programie liceum z przed 10 lat i jadą z programem po swojemu
ale w sumie ma to też swoje plusy], średnio może mnie to interesuje ale nie jest to psychiczną katorgą. Tzn. przepraszam. Na anglistyce katorgą był sam proces "życia studenckiego", tutaj nauka, ale za to ludzie i organizacja studiów jak należy.
Coś za coś
A co do pracy - nie sądzę, żebym miał obiekcje do pracy przed kompem i np. programowania. Przed prowadzeniem kursów językowych też bym nie miał [aczkolwiek zwykłym belfrem w szkole bym być nie chciał]. Kwestia ustawienia isę dobrze, a studia tego nie gwarantują przecież i tak...