Nie zdążyłem się jeszcze dobrze zabrać do recenzji, a już dostałem po łbie zarzutami, że to kolejna taka sama gitara jak miliony innych. Jakoś mnie to w sumie nie ruszyło więc siadam i piszę, a co! Dziś przyjdzie mi się zmierzyć z tegoroczną nowością, która dopiero co, po długich bojach wylądowała w Polsce:
Schecter Banshee 7A Trans Black BurstCzy postawione zarzuty są słuszne? Poniekąd tak. Mamy tu kolejną wariację na temat superstrata, z aktywnymi przetwornikami i przynajmniej czterema strunami za dużo. Co jednak wyróżnia tą gitarę spośród wielu? Przyjrzyjmy się specyfikacji:
Korpus: Olcha
Gryf: Klon/orzech
Podstrunnica: Heban
Top: Klon falisty
Konstrukcja: Bolt-on
Przetworniki: EMG81-85-7
Elektronika: 1V, 1T, 3-way
Most: Hipshot, STB
Binding: Naturalny
Skala: 26,5"
Siodełko: GraphTech
Radius podstrunnicy: 12"-16"
Wykończenie korpusu: Trans Black Burst, połysk
Wykończenie gryfu (tył): Naturalny, mat
Wykończenie główki: TBB, połysk
Wymiary gryfu:
Szerokość siodełka: 48mm
Grubość I próg - 19mm
Grubość XII próg - 20mm
Pierwsze Primo
W odróżnieniu od dotychczasowych serii Schectera, C-1, Hellraiser, Blackjack - pożegnaliśmy się z mahoniowym korpusem. Do tego w standardzie klonowy top, flame w wersji z pickupami aktywnymi, quilt z pasywnymi. A żeby jeszcze tego było mało - top jest płaski i posiada ścięcie pod przedramię znane choćby z Ibanezów serii RG. Ogólny "look" gitary jest bardzo klasyczny i właściwie mało wnoszący, ale... Właśnie. Przejdźmy do rzeczy.
Drugie Primo
Jak już wspomniałem na olchowym korpusie znajdziemy płaski, klonowy top ze ścięciem pod przedramię. Wykończony jest w kolorze TBB, czyli trans black burst. Struny zaczepione są o most Hipshota i przeciągnięte przez korpus. Bardzo prosta elektronika składająca się z dwóch potencjometrów (głośność, barwa) i przełącznika trój-pozycyjnego a'la strat steruje dwoma aktywnymi przetwornikami EMG: 81-7 i 85-7.
A na deser widzimy...
Naturalny binding otaczający zarówno korpus jak i gryf:
Struny przelatują nad hebanową podstrunnicą umieszczoną na klonowo-orzechowym gryfie. Oparte są na siodełku GraphTech Tusq i zaczepione na firmowych, blokowanych kluczach Schectera. Główka instrumentu wykończona jest w kolorze korpusu.
Secundo
Czas w końcu wziąć to "nudne" coś do rączek i przymierzyć się do grania. Dlaczego ciągle wspominam o ścięciu pod przedramię? Przetotalnie nie lubię płaskich i prawie płaskich topów. Wpijają mi się niemiłosiernie w rękę i po 15-20 minutach całkowicie tracę przyjemność z grania. Stąd Regius opuścił moje skromne pielesze i pojawił się archtopowy Setius. W opisywanym wieśle, top jest płaski, ale zbawia mnie to:
Subtelne ścięcie, na którym spokojnie można się rozłożyć ze swoją zamaszystą ręką. Co dalej rzuca się w oczy w porównaniu do innych serii? Most Hipshota:
Zazwyczaj Schecter pakował do swoich wypustów TOMy, oprócz modeli ośmiostrunowych. Tutaj z racji zapewne płaskiego topu i nisko osadzonego gryfu pojawia się Hipshot, co daje na pewno wiele radość antyfanom tune-o-maticów. Osobiście również jestem zadowolony z tej zmiany, most bardzo dobrze leży pod ręką, jest prosty w obsłudze i regulacji. Cała konstrukcja - most > korpus > gryf umożliwia teraz ustawienie naprawdę niskiej akcji strun, co przy TOMach nie zawsze było możliwe. Waga instrumentu - 3,6kg - nie za lekko, nie za ciężko, powiedziałbym w sam raz. Plecy nie odpadają na próbie, ale i główka nie nurkuje.
Kopytko w Banshee jest zdecydowanie mniejsze niż w Jacksonie i umożliwia solidny dostęp do właściwie wszystkich pozycji:
Gryf. Słysząc Schecter ludzie widzą zazwyczaj wielkie, kołkowate gryfy. Opinia ta utarła się, gdy na rynku królowały pierwsze Blackjacki i Hellraisery, w których faktycznie jest za co złapać. W modelach sześciostrunowych tego nie czuć, ale w siódemkach już tak. Dwa, a może już trzy lata temu Schecter wprowadził serię SLS, która odchudziła gryf do rozmiarów bardzo przyjemnych. Nie chcę skłamać, ale w Banshee gryf jest chyba jeszcze cieńszy. Wrażenie to potęguje naturalnie wykończony gryf, który doskonale leży w ręce. Powinienem też wspomnieć o radiusowanej podstrunnicy rodem z Jacksonów (12"-16"), która ucieszy wymiataczy, ja tam za bardzo tego nie odczuwam.
Siodełko GraphTech wpasowane jest idealnie w swoje miejsce, struny przesuwają się bezproblemowo.
Jedna rzecz mnie rozśmieszyła, mianowicie założone struny:
Rozumiem, że to produkcja seryjna, ale nawijanie zwojów na blokowane klucze świadczy o tym, że człowiek który to robił nie ma pojęcia o mechanizmach i działaniu osprzętu gitary. Niestety świadczy też o tym wysokość strun w dopiero co wyjętej z kartonu gitary, która plasuję się gdzieś na wysokości 2 - 2,5mm nad 12 progiem. Po szybkiej regulacji oczywiście udaje się zejść do ~1,2, ale wiadomo, wyciągam gitarę z pudła i chcę grać! Nie kręcić jebusem!
Drugie secundo
Było już o źle nawiniętych strunach, braku regulacji. Co jeszcze wynalazłem? Ano taki babol:
Binding nie został dokładnie zabezpieczony i trochę farbki dostało się na niego. Z ciekawostek, wyczaiłem też takie ło coś:
Delikatnie krzywo docięty pasek orzecha. W sumie pierdoła, ale znalazłem. Odbitych palców i bąbli nie stwierdziłem, ocena wykończenia: Równiutkie 4 w skali szkolnej.
Tertio
Dobra, dobra, kończę marudzić i coś pogram. Na sucho odzywa się to cudo nad wyraz głośno. Głośniej od Jacksona DKA7, mimo podobnej specyfikacji. Po podpięciu do wzmacniacza dalej jest głośno. Mimo DeActivatorów składanych na podobieństwo aktywnych przetworników - EMG wciąż mają mocniejszy sygnał. Nadają wiesławowi swój charakter, ale klonowo-orzechowo-hebanowy gryf robi swoje, dobrze "ściska" brzmienie i nadaje mu ostrzejszego charakteru. Zdecydowanie jednak wolałbym wpakować tu set Blackoutów i usłyszeć ogień piekielny z głośnika. Gitara oczywiście stroi na wszystkich pozycjach, menzurę ustawiamy bezproblemowo. Sustain jest zdecydowanie mocną stroną tegoż instrumentu. Nie robiłem testu "Chapmana", ale ciągnie się dłuuuuuugooooo. Wbrew obiegowej opinii, że bolt-on charakteryzuje się krótkim wybrzmiewaniem.
Drugie Tertio, czyli podsumowanie
Ktoś się mnie ostatnio zapytał, dlaczego tak bronię Schecterów. Odpowiedź jest prosta. Producent tych koreańskich gitar spełnia oczekiwania klientów. Nie klei robotów z kluczami na baterie, czy kolejne RG na kiepskich pickupach. Ludziska chcą cienki gryf - dostają go, nie chcą mahoniu - dostają olchę. Mają dość tune-o-maticów - jest Hipshot, matowy, naturalny gryf? Dlaczego nie! I tak właśnie dostajemy wiosło, które posiada masę prostych rozwiązań, których brakuje w wielu topowych instrumentach. Możemy je wyciągnąć z kartonu, wyregulować i ruszyć w trasę po świecie, bez żadnych dodatkowych ulepszeń i poprawek. No dobra, nie możemy. Musimy dokupić case i strap locki...
Tych kilka błędów w sztuce, popełnionych przez koreańskich lutników i techników jestem w stanie wybaczyć. A nawet o nich zapomnieć. Schecter Banshee 7 to jedna z nielicznych gitar, która swoją specyfikacją przyciąga i to dość mocno. Wygodą i osprzętem przebija topowe modele za grube tysiące dolarów. Jeżeli boicie się kołkowatych gryfów Schectera - sprawdźcie Banshee, przejdzie Wam.