Nostalgii ciąg dalszy. W sobotę skończyłem sobie po raz pierwszy w życiu Star Wars: Racer

czyli kolejna z gier typu "grałem gdy jeszcze szlugi w kiosku po 7 zyla były"
Tak samo jak z Soul Reaver były jajca, żeby to jakoś śmigało na 64 bitowej windzie tak i tu trzeba było poguglować, na szczęście niezbyt długo. Znalazłem coś takiego
http://www.play-old-pc-games.com/2013/12/02/star-wars-episode-i-racer/no i w skrócie działa tylko trzeba wychodzić z gry przez menedżer zadań, przez co grę trzeba przejść "na raz" bo za każdym razem wywala sejwy. Jak chcemy zakończyć rozgrywkę po bożemu czyli przez kliknięcie na "Quit Game" to wydupcza BSoD'a i restartuje kompa.
Czasem też coś przytnie czy polecą FPS'y ale generalnie działa.
Nikt mi midichlorianów nie badał i refleks generalnie mam taki, że przyssany komar mi spierdoli ale 10 tras przechodzi się z palcem w dupie. Choć już na kolejnych zaczynają się losowe bluzgi i napady frustracji. W szczególności za jaja bym powiesił typa co robił trasy odbywające się na planecie Baroonda, no ale w końcu za to cenimy sobie te produkcje z zamierzchłych czasów, że są wymagające, nie? W szczególności te od Lucas Arts.
W sumie gra sprowadza się do tego by zdobyć pojazd ziomeczka co się zowie Toy Dampner i potem tylko sprytnie go sobie ulepszać. Byle dorwać go możliwie najwcześniej, ma w miarę zbalansowane statystyki.
Ostatni wyścig to kulminacja wspomnień z samej gry jak i filmu. Nie wiem w jakim stopniu odwzorowali tą trasę z Tatooine ale fani sagi bez wątpienia poznają, w którym miejscu jaki ufok się rozsmarował.
10/10 łezka się w oku kręci
Po sesji biorę się za The Phantom Menace, jeżeli tylko mnie przestanie wywalać do windy
