Cóż, do, czasami człowiek podejmuje kroki nie zrozumiałe, dziwne, zupełnie odmienne od założeń, nieprzewidywalne. Takim oto krokiem był zakup tego potwora o jakże słitaśnej nazwie "Savage SE". Skompletowałem cały rack - preamp, poweramp, multi, 6U, skołowałem kable, kupiłem 212VH Pro z myślą o stereo. Jedynym ostatnim punktem przedstawienia miała być wymiana preampu na lepszy - E570 dla przykładu. Bajka! A potem wszystko huj jasny trzasnął gdy pod drzwi (... sąsiada

) podjechała ogromna i ciężka paczka, postawiona w pionie...
... pierwsze wrażenie piorunujące, puściłem 2 bąki po drodze znosząc zajebiście nieporęczne pudło do samochodu metodą "zesraj się a nie daj się!". 22kg. Robi wrażenie. Odpakowanie tegoż zajęło mi dobre pół godziny po czym stanął na paczce - nadmienię tylko, że przebył długą podróż (jako, że można się domyślić, że w polsce jest tak samo dostępny na wtórnym jak inteligencja na wiejskiej). Jedynie 3 myśli dotarły do mej świadomości : po pierwsze ... jest fioletowy z niebieskim odbłyskiem (101% GEJ! hellyeah!), po drugie ... jest zajebisty. Niestety trzecia trochę zbiła mnie z tropu - czy zapali? Lampy są oryginalne, sama głowa jest za to z ok. 2003 roku (info od Service Engla). Postanowiłem więc odmówić modły jak uczył mnie kiedyś kapłana słowami :
Zapal do huja bo grać mi dziś trzeba
niech lampowy sound nadciągnie z nieba
power on i stand by, pstryk i co się stanie
pozwól mi dziś na twe słodkie ogranie
Po czym lampy rozbłysły lekkim światłem. Poszedł! Uf. Pierwsza baza

Wpinam gitarę, ustawiam mastery, gainy, volumy na 0 ... odpalam stand-by. Gain na połowę, vol na połowę, podkręcam master ... zagadał. Reszta niech pozostanie milczeniem, nie słyszałem tak gadającego wzmacha. Zostaje. I huj z wszystkim!
