YYYyyy co to za koncert gdzie sa 333 bilety ?:|
To półszatański koncert
A co do wrażeń.
Zaczął koncert Between Buried and Me. Goście sprawnie zagrali, trochę ich muza mało koncertowa, za długie kompozycje. Na koncertach granie kawałków powyżej 6 minut to ryzykowne posunięcie, mnie trochę goście męczyli, choć byli bardzo sprawni technicznie, a kompozycje były mocno zróżnicowane. Z ciekawostek to w jednym utworze przemycili riff z Soul Burn
Jako druga kapela zagrała Meshuggah. Gdy techniczni wyszli na scenę z gitarami to opadła mi kopara, te wiosła to istne monstra. Są ogromne. Pierwsze dźwięki mnie ścięły z nóg, brzmią dokładnie jak na ostatniej płycie. Potężnie i zwarcie. To było pierwsze wrażenie, drugie już w sumie było inne. Brakuje mi w tym takiego lampowego pazurka, jest jakby matowe. Nie mówię, że było słabo, czy "waliło cyfrą", o nie, ja tylko już tak kręcę nosem
.
Po chwili prób wyszedł na scenę Haake, a za nim reszta zespołu i się zaczęło. To lista utworów jakie zagrali:
1. Perpetual Black Second
2. Bleed (do połowy)
3. Stengah
4. The Mouth Licking What You've Bled
5. Electric Red
6. Suffer In Truth
7. Rational Gaze
8. Pravus
9. Straws Pulled At Random
10. Future Breed Machine
Set jak widać oparty na Obzen i Nothing. Zabrakło mi NMCC no i jeszcze paru innych hiciorow... szkoda też, że nie pociągneli Bleed całego, tylko ucięli w miejscu gdzie wchodzi czysta gitarka.
Jeśli chodzi o nagłośnienie koncertu to wiele nie będę sie wypowiadał, bo stałem pod sama sceną i tam zawsze inaczej słychać niż na sali. Na mój gust to trochę słabo było słychać Freda przy solówkach.
Minusem było oświetlenie, było z tyłu zespołu, prawie w ogóle nie było widać ich twarzy, a perkusja stała w ciemnościach, z resztą Haake po koncercie mówił, że mało co widział bębny jak na nich grał.
Drugi minus to potworny gorąc i zaduch jakie panowały na sali. Po koncercie byłem spocony jak nigdy w życiu. Panowie z Meshuggah co utwór wycierali ręce, a podczas gry widać było jak im się lało z rąk. Fredrik później mówił, że gorzej pod tym względem było tylko raz... w 1993 na jakimś koncercie w stanach...
Ogólnie zajebali czadowo. Cieszę się, że zawitali do Polski i mam nadzieję, że kiepskie warunki w sali i w sumie średnia frekwencja ich nie zniechęcą do powrotu.
Dillingera nie widziałem, bo stałem pod klubem i polowałem na zdjęcia, autografu i uściski dłoni Miszczów
Z ciekawostek gitarowych to Fred grał tylko na RG, nie miał Icemana. Gryf ma fajnie zrobiony. 5 częściowy, z czarnymi "opaleniami" na bokach, a środkiem widać klejonkę klonu z jakimś ciemnym drewnem, miodzio sprawa, włączyło mi się chcenie
No to tyle, foty jak będę miał z występu to wrzuce.