Autor Wątek: Dziwne rzeczy się w życiu dzieją...  (Przeczytany 57312 razy)

Offline wuj Bat

  • Pr0
  • Wiadomości: 8 914
Taki patencik Wam opowiem, historia z ostatnich tygodni:
Znajoma para przeżywała od dłuższego czasu poważny kryzys. Taki serio, serio, serio. Ze względu na dzieci nie rozstali się tak po prostu, ale walka o związek nie dawała efektów. Mimo psychologów, psychiatry, wspólnej terapii - było wręcz coraz gorzej. Pojawiło się hasło pt. rozwód.
Pewnego pięknego dnia Pan, zmęczony ciągłymi awanturami - wybył z domu i wyłączył komórkę. Myślał intensywnie nad tym wszystkim, czy kocha Panią, co z dziećmi, wspominał to, co było dobre. I nagle coś go ruszyło. Włącza komórę i dzwoni do Pani w mniej więcej te słowa: "Czy nie moglibyśmy się tak po prostu po chrześcijańsku pogodzić?". Ona na to: "Tak, przyjedź". W tym czasie gość słyszy w komórce: pik-pik. Po zakończonej rozmowie widzi, że w jej trakcie przyszedł sms sprzed jakiegoś czasu (jak to przy odpaleniu komóry) - a w nim, że Ona jest w zborze (protestanci) i pastor modli się za ich małżeństwo. Co ciekawe, zaczął on w pewnym momencie modlitwy prosić o zdjęcie z nich klątwy, którą mógł nałożyć ktoś "życzliwy".

Oboje opowiadają, że poczuli w tym momencie wielką ulgę (Ona w zborze, On nieświadomy gdzieś daleko). Od tego czasu minęło już parę tygodni i - z tego, co wiem - żyją w pełnej zgodzie, tak, jak żyli na początku związku. Też chciałem odczekać z tą historią, żeby choć trochę czasu faktycznie minęło. A przed tą modlitwą -  miesiącami nie było jednego dnia przerwy od kłótni...

Divine intervention... (?)
Paczki z głów!