Stołek z warszawskiego R'n'R opowiadał mi jak chłopak kupił sobie Les Paula za chyba 9K. No i cały szczęśliwy odbył te wszystkie rytuały, zapłacił, i w przypływie radości zamaszystym ruchem wziął case'a z lady, tylko zapomniał go zamknąć najpierw. No i nowiutki, pachnący Les Paul, pierdolnął z wysokości póltora metra z wielkim hukiem o glebę. Główka od razu kaput, nie mówiąc o większych i mniejszych obiciach. Cóż shit czasami happens to good guitars.