Spoiler Genialny Matt Damon wciela się w rolę superżołnierza stworzonego w wyniku projektu Threadstone prowadzonego przez CIA/NSA na potrzeby eliminowania ludzi którzy zagrażają interesom organizacji i generalnie USA. Na codzień biznesmen, pracownik akademicki czy inny, nie rzucający się w oczy gość, a jednak jeden sms i zamienia się w bezwzględnego hitmana. Na samym początku trylogii widzimy rybaków wyławiających mężczyznę z morza, rannego oraz bez pamięci, by razem z nim, rozpocząć długą podróż poprzez 4 kontynenty w poszukiwaniu jego przeszłości oraz prawdziwej tożsamości. Sprawę komplikuje fakt, że cały czas ktoś uważa, że Jason Bourne mu zagraża i najlepszą metodą na to zagrożenie jest wyeliminowanie go. Generalnie bardzo lubię i cenię kino, które nawet jeśli nie jest do końca realistyczne, to przynajmniej dobrze sobie radzi ze stwarzaniem pozorów realizmu. Tutaj mamy kino podobne nieco do Shootera (Strzelec, 2007), pokazujące świetnie wyszkolonego żołnierza, różnica jest taka, że zamiast strzelania z karabinków mamy mnóstwo pięknych po prostu scen walk wręcz oraz zdecydowanie więcej pościgów i ogólnie pojętej akcji. Tematyka niby podobna, ale o ile Shooter bardziej skupia się na zmaganiach Boba Lee Swaggera żeby przeżyć, oczyścić się z zarzutów i wrócić do normalnego życia, to tu raczej obserwujemy bohatera próbującego rozprawić się z własną przeszłością, przez co film nabiera głębi. Fabuła, o ile nie próbuje nas wciąż zaskoczyć zwrotami akcji, to jednak wydaje się, przynajmniej w moim odczuciu, niesamowicie ciekawa i wciągająca. Wszystko zasługą Roberta Ludluma. Nie spotkamy tutaj przepakowanych bohaterów, wszystko wydaje się być logicznie poukładane i zrównoważone. O ile Bourne zdecydowanie przegina pałę tłukąc wszystkich, to jednak spotyka podobnych sobie, twory tego samego projektu, a tym samym równych mu zdolnościami, z których pokonaniem ma nie lada problem, poza tym widać wyraźnie, że ma, z powodu tego co się z stało, spore ubytki w innych sferach życia. No i nie jest kuloodporny. Do tego wspomniany realizm - nie rzucają się w oczy żadne głupoty, jak choćby klasyczne, wybuchające przy byle zderzeniu samochody - wręcz przeciwnie, metal się gnie, ludzie giną w środku i nadal nic nie wybucha. Zdjęcia, muzyka, gra aktorska i wszystkie pozostałe kryteria, są na wysokim poziomie, jak przystało na wysokobudżetową produkcję. Moją szczególną uwagę zwróciła ciekawa, dynamiczna praca kamery, na muzykę też nie zawsze zwracam większą uwagę, a tutaj po prostu mi się spodobała, wkręciłem się w kilka motywów, zobaczymy jak mi pójdzie słuchanie soundtracka. No i niesamowity Matt Damon, pozostali aktorzy zresztą też, bardzo przekonujący i prawdziwi. Do tego film jest pełen przeróżnych smaczków, choćby piosenka na koniec każdej z części. Kurde, nigdy nie sądziłem że tak się wkręcę w numer Moby'ego. Do tego po obejrzeniu ostatniej części poczułem takie... spełnienie. Tzn. nie że jestem zadowolony z życia, tylko że przyjąłem do wiadomości, że historia Jasona Bourna dobiegła końca, z czym często mam problem (oglądam te filmy i oglądam i ciągle bym oglądał dalej, nawet 150 sequel, byle tylko oglądać). Nie powiem że ten film jest ekstra, że wszystkim się spodoba i że każdy musi go obowiązkowo obejrzeć. Pewien jestem, że znajdzie się niejeden, któremu taki gatunek w ogóle nie podchodzi, może nie spodoba się ten konkretny tytuł. Ale w mojej skromnej opinii jest to kawał porządnego dzieła i szczerze żałuję, że nie zdarzyło mi się nigdy pójść na to do kina. Z dzisiejszej perspektywy sądzę, że czekanie 5 lat na dopełnienie historii świetnie zaostrzyło by smaczek i spotęgowało uczucie (obejrzałem serię w ciągu jakichś 5 dni, więc to zdecydowanie nie to samo co 5 lat). Poza tym, no, to jest po prostu taki film, na który trzeba iść do kina, bo w kinie takie tytuły ogląda się najlepiej - prawdziwie wielokanałowy dźwięk, wszystkie te thxy, duży ekran z odpowiednimi kolorami i jasnością, etc, etc.
Podsumowując, ten tytuł to mój zdecydowany faworyt i stawiam go wyżej niż Franka Martina, agenta 007 czy innych cwaniaczków.