Kiedyś bardziej wydziwiałem (złej baletnicy...), ale obecnie to trzy rzeczy:
1. Ergonomia. Gitara koniecznie musi być lekka, bo ciężkie nie grają wcale lepiej (mam nawet przeciwną teorię) i mieć wygodny gryf raczej z tych grubszych.
2. Idiotoodporność. Mam w sumie jedno wiosło, które kocham i na które chucham-dmucham i najbardziej na świecie żałuję sprzedaży innego, z którym też obchodziłem się jak z jajkiem (nawet nie zdążyłem się nacieszyć, ale było mi mega ciężko z kasą). Ale teraz jak mam stockowego LP Juniora z cienkim, satynowym lakierem nitro, którego nie da się na dłuższą metę nie zmasakrować, to kocham perspektywę tego, że nie muszę się martwić o to, co z nią się stanie, a i tak będzie wyglądać spoko.
3. Idiotoodporność techniczna. Od nowości wszystko ma grać, stroić - akcja może być nawet wysoka - byle nic nie brzęczało, nie rozstrajało się, nie gubiło intonacji, itp. Transfer myśli na gitarę ma być jak najszybszy i ona musi inspirować do gry. Gryf tez powinien być stabilny, by nie łapał banana od byle podmuchu wiatru. Może być temperamentna, ograniczać na różne sposoby (wysoka akcja, tylko jeden pickup, przesadna reakcja na dynamikę gry, niskie progi) - często to nawet boostuje inspirację - ale przy podciąganiu nic nie może gasnąć, nic nie może brzęczeć, wszystko musi brzmieć czysto.
No i z takich mniejszych rzeczy: pickupy z niskim outputem - obecnie wszędzie się ładuje wystarczającą ilość gainu, że nawet napędzi Danelectro. Gruby gryf zwykle lepiej zwiastuje temu, że gitara dobrze wybrzmiewa, w stratach i tego typu wiosłach cienka podstrunnica (nie slab) prawie zawsze ma lepszy „strzał” i zarazem nie wali tak po uszach. Profil podstrunnicy mocno wpływa na styl gry, vintage radius w fajny sposób „ogranicza” gracza, że wchodzi się w inny mindset.
Zasada nadrzędna: gear to naczynia połączone. Stratocaster inaczej zagra z Voxem i z Marshallem, w tej kombinacji tez różne efekty, np. fuzzy mogą reagować zupełnie inaczej. Ogólnie vintage gitary są zazwyczaj bardziej wybredne od współczesnych konstrukcji.