Najbardziej według mnie w solówkach rozwija jazz. Bo chociaż klasyka jest najcięższą odmianą muzyki (np. rapsodia węgierska w krytycznych momentach po 8 ścieżek na raz - i grał to jeden pianista w tempie ponad 180. Na gitarze 3 ścieżki to chyba przeciętny maks), to nie ma w niej improwizacji i nie trzeba mieć wyjebanych na maksa wszystkich skal jakie istnieją, a o chromatykę już pomijając. Przykładowo utwór Donna Lee:
. Masz dwa akordy na takt, a patrzcie jakie tam jest tempo. Po poprawnym przeimprowizowaniu tego utworu, czyt. każdy akord ma inną skale (dur 7+ - lidyjska, jońska, dur naturalna i pochodne, dur 7 - miksolidyjska, chromatyka, skale alterowane itp.itd) to we wszystkich solówkach masz wyjebane na to w jakiej tonacji gracie, bo wszystkie już przeleciałeś, wiesz jakie dźwięki jak brzmią itp. Oczywiście nie można się opierać tylko na tym, bo nikt nie wyleci na scenę i nie zacznie do szatana grać czegoś porąbanego w sensie jazzowym(mózg, mózg, mózg trzeba mieć
![:) :)](http://forum.sevenstring.pl/Smileys/classic/xsmile.png.pagespeed.ic.ICDqTm0Iw2.png)
), ale muzycznie rozwija do granic.