Tylko, że ciągle nie rozumiem, co to ma do rzeczy. Życie potrafi pokopać i albo się człowiek przygotuje na to albo idzie do piachu. "Jak umiesz liczyć, to licz na siebie".
A teraz jak już się poużalałem to podam mój przykład: mam dwóch znajomych z liceum. Mieszkali na wsiach pod Lublinem. I generalnie byli z biednych rodzin.
Jeden siedział cicho i się uczył całe liceum a drugi pisał mi na gg z wyrzutem, że starsi mi fundują wyjazdy zagraniczne co miesiąc i nowe zabawki(tak wyglądała moja 3cia klasa liceum).
No to ja mu tłumaczę, że zarabiałem wtedy więcej niż moi rodzice razem wzięci a ten dalej gadał swoje tak jakby jednym uchem wlatywało a drugim wylatywało.
Ponownie gadka się rozpoczęła po maturach jak się podostawaliśmy na studia. Zaczęło się pierdolenie z wyrzutem, że jemu rodzice nie zapłacą za studia w Warszawie...
A ten drugi koleś, o którym wspomniałem, dostał się na SGH i był w tak słabej sytuacji materialnej, że każdego dnia po uczelni robił nocki, żeby móc się utrzymać i CZĘŚĆ PIENIĘDZY ODESŁAĆ rodzinie. Ten człowiek jest teraz managerem w P4 a tamten drugi pewnie dalej narzeka, że rodzice mu nie dali hajsu na Warszawę.
Miałem zajebisty wpis na ten temat, ale mi się skasował.

Ten narzekający kolega jest przykładem kogoś, kto miał możliwości rozwinąć swój potencjał, ale położył laskę. Ja natomiast mówię o ludziach, którzy możliwości nie mają. Na każdego takiego menedżera, który miał potencjał i
szczęście przypada X ludzi, którzy też mieli potencjał, ale po drodze w wyniku czystego przypadku coś ich tak dupnęło, że teraz tkwią w gównopracy do której dojeżdżają 1,5h dziennie w jedną stronę.
"Licz na siebie" nie działa uniwersalnie, bo o zbyt wielu rzeczach decyduje przypadek. Przykłady: Obie moje siostry miały podobny potencjał jak ja, ale aktualnie to ja zarabiam na rękę więcej niż one obie razem wzięte. W 1/3 zadecydował o tym fakt, że po prostu miałem farta.
Albo to: Najzdolniejszy człowiek jakiego znam(laureat Kangura, olimpiad przedmiotowych etc.) w pewnym momencie znalazł się (w wyniku
przypadku) w sytuacji: wynajmuje mieszkanie, ma oszczędności, ale nie ma pracy i wywalili go z matmy UW i musi wykminić co dalej. Poleciłem go w firmie, w której wtedy pracowałem i teraz jest zajebistym pracownikiem, ale gdyby liczył tylko na siebie to nie miałby tak prostego wyjścia z tej sytuacji. Karma wraca zresztą, bo uzbierał tyle oszczędności, że swojego czasu pożyczył mi pokaźną sumę bez której z kolei ja byłbym w dupie.
Co do piachu: Miałem kolegę na studiach, który nie miał rodziców, nie miał pieniędzy ale miał ambicje, więc dostał się na Elkę i nawet rozsądnie mu szło. Pewnego razu powiesił się bo po prostu nie mógł już dłużej tego wytrzymać.
tl;dr: Zmierzam do tego, że "licz na siebie" to słaba rada, bo współpracą zawsze osiągnie się więcej, niż działając samodzielnie, albo co gorsza konkurując z kimś.